Translate

poniedziałek, 17 listopada 2014

melodia ulotna

Jak Merlin Monroe.
Tak się czuję.
Przyciągam i oddalam.
"Smaruję usta miodem".
Powinnam zostać aktorką. Jestem bardziej niedostępna niż nie jedna gwiazda.
Grafik napięty.
Próbuję stanąć na nogi.
Tłumy walą oknami, bo drzwiami im się znudziło. Spokój. Dogania mnie. Uratuje mnie.
Czego oni wszyscy ode mnie chcą?
Wyciągam ręce.
Muzyka, melodia uratuje mnie dziś.
Śpię. Spokój.
Jestem podniecona, ale ostrożna. Oczy szeroko otwarte ale głowa w chmurach.
POprzestawiały się pewne ścianki. Zmienił się obraz. Widzę, jakby lepiej. Ale w dalszym ciągu nie idealnie.
Czuję się spokojna. Sen. Mam dobry sen.

sobota, 25 października 2014

dwojaki typ

Brak telewizji, internetu.
W kuchni tylko radio, a w pokoju dwie półki przeróżnych książek.
Powrót do korzeni, można by rzec.
W łóżku samotność.
Na zewnątrz teatr.
Poprzez czytanie, przenosisz sie do innej krainy. I już później nie wiesz, czy dalej czytasz, czy to się dzieje naprawdę.
Jednocześnie masz wrażenie, ze bierzesz udział w jakiejś sztuce.
Starasz się mówić i zachowywać, jak tego wymaga od Ciebie reżyser.
Małe pominiecie tekstu, Twoja rola zmienia sens calego spektaklu.
Chcesz szybko sie poprawić. I wrócić do swojej roli.
Prosisz o podpowiedz. Nie otrzymujesz. Musisz sam sobie ja przypomnieć. W końcu tracisz cierpliwość, że jesteś uzależniony i zerkasz do scenariusza.
Udało sie. Przypomniałeś sobie, to co trzeba, jak, gdzie i z kim.
Stajesz sie spokojny. Opanowałeś to, co od Ciebie wymagał reżyser. Grasz tak, jak on tego chce.
A Ty juz nie wiesz, czego Ty chciałeś...

w obiektywie

Jesteś sobie czlowiekiem.
Z jakimś tam charakterem, osobowością.
Nie wnikam i nie zagłębiam się. Bo po co o tym pisać, skoro i tak nie każdy to doceni.
Siedzi sobie taki szary człowiek, na przystanku.
Czeka na swoją kolej.
Piątek.
Przez większość wybłagany dzień w tygodniu.
Z niecierpliwością wypatruję swojego autobusu. Obok siedzi młoda kobieta, pewnie w tym samym celu. Jest jakaś taka smutna.
Przecież dla większości to już dzień wolny.
Od pracy. Niby...
Nie wygląda, jakby miała pracować w sobotę.
Rozgląda się na boki, poprawia włosy, wieje chłodny wiatr.
Co chwilę zerka na telefon. Pewnie patrzy na zegarek. Jednak nie. Wyciąga szminkę i maluje usta. Robi to w sposob tak zmysłowy, że nie mogę oderwać od niej wzroku.
Ona wyciągała ten telefon, jako swojego zwierciadełka. Wyglądała przeuroczo.
Bacznie się jej przyglądam. Zauważa to.
Mimo głębokiego spojrzenia, nie peszy się, uśmiecha zalotnie, wiedząc, że wyglądało to dość nietypowo.
W końcu jest.
Doczekaliśmy się kolejki.
Jedziemy.
Razem.
Usiadła dość blisko mnie.
Zerkam na nią. Co chwila, ktoś mi ja]ś zasłania, ale widzę, ze i ona zerka na mnie.
Widzi w moim spojrzeniu, zaintrygowanie jej postacią. Bacznie się jej przyglądam.
Ktoś do niej zagaduje.
Ktoś się uśmiecha.
Ktoś, ktoś, ktoś...
Czyli jednak -  myślę sobie.
Coś w niej jest.
Nikt nie przechodzi obok niej obojetnie. Kim ona jest?
Co ma w sobie tak elektryzującego, że nie tylko ja to widzę.
Niech ta wspólna podróż trwa dłużej.
Zbliża się mój przystanek. Przystanek, na który czekałem od samego rana.
Dopóty, dopóki nie spotkałem jej.
Już mi się tak nie spieszyło.
Nie wymieniliśmy słowa.
A przez te podróż z nią, która trwała chwilę, dla mnie chwilę.
Opowiedziała mi piękną historię o sobie.
Wiedziała, że jej słucham.
Słuchałem.
Ukłoniłem się.
Życząc jej ( nie używając słów) piękniejszych historii niż ta, która mi opowiedziała.

sobota, 18 października 2014

Trup w szafie.

Jacek, Tomek, Szymon, Łukasz, Artur, Krzysiek, Daniel, Maciek, Sylwek, Bartek, Alek, Piotrek...

Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Ale to chyba nie istotne. Każdy z nich, miał "trupa w szafie". Co to oznacza? - coś co nie do końca współgrało w naszej relacji.
Zauważyłam pewną prawidłowość - każdy z nich jest egoistą. Choć od samego początku było to widoczne, mimo wszystko wmawiałam sobie: " nie, to tylko chwilowe, tak mi się wydaję, nakręcam się".  Jednak szybko mnie nudzili i chciałam czegoś nowego. Tak jak i ja, oni też potrzebowali ciągłego kontaktu z nowymi osobami, pogoni za ideałami i przeżyciami. To jedna z przyczyn, choć znalazłoby się sporo innych. Ale czy to tak naprawdę o to chodzi?

W co ja mam wierzyć? - ja się pytam. W co?

Stwierdziłam, że wiara w siebie, będzie najlepszą wiarą jaką mogę wybrać. Tak też się stało. To mnie umacnia i rozwija. Czytam, dużo czytam. Otwieram się na nowe doznania. Ale nie tylko te za pomocą ciała, ale przede wszystkim umysłu. Metafizyka. To jest to.


Ostatnio tak mam, że nudzą mnie ludzie. I z wzajemnością, pewnie. Coraz mniej chce mi się z nimi gadać, spotykać. Polubiłam swoją samotność. Jednak mieszkanie samemu po części rozwija i pozwala ci się samemu kształcić. Doceniać swój czas, możliwość robienia czegoś tylko i wyłączenie dla siebie.
Egoizm mężczyzn, z którymi się spotykałam, w końcu przeszedł na mnie. Ah, jak mi dobrze. I mimo, że nie organizuję spotkań, zamykam się w mojej krainie, to i tak ludzie mnie odwiedzają, piszą, dręczą, myślą. Nie ucieknę przez nimi. I to nie na zasadzie, że ja och do siebie zniechęciłam. Ja ich zniechęcam, odmawiając spotkań, bo ewidentnie nie mam na to ochoty.

To samo w relacjach damsko-męskich. Nie mam ochoty się z nimi spotykań. Nie ma chemii. Gwiezdnych wojen, nie ma nic, co mogłoby mnie zatrzymać na dłużej. Albo dorośli chłopcy albo kretyn i gamoń. Albo-albo.
Już nawet mi się nie chce pisać. To takie męczące.

Oni mają po prostu "trupa w szafie".







wtorek, 19 sierpnia 2014

Życie to podróż. Lwów.

Od słowa do słowa i z dnia na dzień pojechałam do Lwowa. Podróże małe i duże. Tak to w większości powinno wyglądać. Im bardziej się zastanawiamy nad jakimś pomysłem, tym bardziej nie wprowadzamy go w życie. A tu? - im częściej jestem spontaniczna, tym lepiej na tym wychodzę. Kolejna podróż do Rumunii.


Dlaczego Lwów? - tak blisko granica, a ja nigdy nie mogłam odwiedzić tego miasta. To wstyd. Tak, też powiedziałam Julii, która zabrała mnie do siebie na 3 dni. Wyjechałyśmy rano w piątek jej samochodem. Zabrała ze sobą dwóch znajomych, też z Ukrainy. Całą drogę mówili po ukraińsku, a ja siedziałam z tyłu i spałam, bo w czwartek byłam na urodzinach kolegi i miałam kaca gigant. Ale mimo wszystko, podróż była przyjemna. Na granicy nie czekaliśmy długo. Po 30 min nas przepuścili, więc tym bardziej dojazd tam był płynny i szybki. A we Lwowie? Pięknie i karnawałowo. Myślicie, że to jakieś pomówienia? - absolutnie.  W piątek o północy nie mogłyśmy znaleźć miejsca, żeby coś zjeść i napić się drinka. Już nie wspominając o parkowaniu.


Nie mieszkałam w centrum, tylko 15 km od Lwowa, w stronę Kijowa. To bardzo ważna informaja. Gdyż życie już w tamtej okolicy, różniło się diametralnie. Chociażby nawet tym, że tam ludzie boją się o swoją sytuację życiową. Kupują opał na zimę, bo może okazać się, że Putin odetnie im gaz. Co nie zmienia faktu, że zostałam bardzo ciepło przyjęta. Na moją cześć, został zabity KOGUT. Co prawda, od dwóch miesięcy nie jem mięsa, z grzeczności zjadłam bardzooo mały kawałek. Od tamtej pory zrozumiałam, że nie zjem już mięsa. Nie dlatego, że był nie smaczny, ale, że pierwszy raz dostałam obrzydzenia, bo pomyślałam o tym żyjącym zwierzątku. No nic. W każdym razie, przywitana, nakarmiona z pełnym brzuszkiem. Najbardziej rozbawiło mnie, jak po śniadaniu o 11:00, zaprosili mnie do jadalni na "kielicha". Ja ledwo przytomna, po nocnych wojażach we Lwowie, a tu wóda do picia, przed południem. Wybrałam whisky, oni też. Tylko była między nami różnica. Oni pół szklanki wypili "duszkiem", a ja 15 min w drinku. I tym sposobem o 12 byłam pijana. A wujek Julii, poszedł rąbać drwa. Tak to się wszystko tam ma. Za to powrót miałam boski. Miało być mało ludzi i podróż spokojna. Okazał się cały autobus, zero Polaków, ja i moja Ukraina. Poznałam siedemnastoletniego chłopca, który będzie studiował na Uniwersytecie Wrocławskim. Przyjemna rozmowa, dzięki której podroż stała się znośna.


Mała MISS.

Znowu zabieram się do pisania, jak kot do jeża. Ale jak to mówią: "najlepiej się pisze, jak jest ci źle!". Cóż.



A ja tak naprawdę nie wiem, czy jest mi źle, czy dobrze. Staram się o tym nie myśleć. Po prostu toczy się to wszystko. Co prawda, zaczynam powoli zmieniać swoje życie. I pierwszym krokiem była wyprowadzka od mojej siostry. Decyzja była natychmiastowa, ale mimo jakichkolwiek komplikacji, czuję się dobrze. Obecnie, jeszcze nie na swoim, bo pomieszkuję u znajomej, ale od października, sama, w swojej kawalerce. Może to infantylne, ale w sumie dlaczego, mam o tym nie napisać. Przez większość swojego istnienia, byłam przekonana, że bez towarzystwa popadnę w smutek,  osamotnienie i oszaleje sama ze sobą. Im jestem starsza, tym bardziej uciekam w samotność i ciszę. I naprawdę nie czuję się z tym źle.
Ze znajomymi spotykam się. Oczywiście. Ale wracam do domu i energia jest ze mnie wyssana. Wczoraj do trzeciej nad ranem oglądałam film. Zastanawiałam się, jakby to było, gdybym przestała mówić? Nie chce mi się mówić. Męczą mnie rozmowy. Jakoś nie potrafię się na nich skupiać, a już przede wszystkim słuchać. Najchętniej wykonywałabym wszystko, za pomocą mimiki albo kartek. Krótkie informacje, które w zupełności wystarczą.  Przynajmniej nikt niepotrzebnie się nie rozgaduje, ani ja nie muszę się produkować i udawać, że mnie to interesuje. Cierpię na depresję i to nie od dziś, więc te rozmowy jeszcze bardziej mnie dopijają. Nie mam ochoty słuchać, jak narzekają inni. To mi nie pomaga, tyko jeszcze bardziej irytuje, co doprowadza do tego, że mam ochotę komuś włożyć nożyczki w plecy. Jak najdalej od ludzi, bo wysysają ze mnie wszystko.
Dziś pojawiła się informacją w necie, że zmarł Robin Williams - cierpiał na depresję.
Naprawdę? - niemożliwe. Jak tak wesoły człowiek, mógł takie coś zrobić. Przecież był komikiem etc etc. Można by wymieniać cechy nie wskazujące na depresję, problem i pomysł na popełnienie samobójstwa.
Jak mnie to irytuje, jak czytam te wszystkie komentarze. Doprawdy - żałosne. Cierpi milion osób na DEPRESJĘ. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że to bliska nam osoba. Nie chcę, żeby to był wywód moralizatorski, ale nie chciałabym, żeby traktowana była infantylnie.


czwartek, 17 lipca 2014

Norway? - dlaczego teraz o tym piszę?

Ano właśnie. Minął kwartał, zanim zdecydowałam się napisać post. Dlaczego przerwałam pisanie? - jestem szczęśliwa- odpowiem. A czym jest to szczęście?- Bycie w zgodzie samej ze sobą.


Po podróży z Norwegii, wróciłam odmieniona. To był dobry czas dla mnie. Dla duszy. Jakby wszystko, co było zagadką stało się jasne i jakieś takie proste w wykonaniu. Spędziłam tam dwa tygodnie. Z moim bratem i jego przyszłą żoną. Czas z nimi i to jak pokazywali mi swoją wegetację tam, dało mi dużo do myślenia. Piękne krajobrazy, fiordy, łowienie ryb. Zastanawiam się poważnie nad wędkarstwem. Wstawanie o 5 nie sprawiało mi żadnego problemu. Wręcz byłam podniecona, że czeka mnie łowienie i ten cały rytuał. Złowiłam pierwszy raz rybę - Dorsza, ale była za mała, żeby ją zabrać do domu, na obiad. Oto kilka zdjęć:










Jeśli chodzi o Norway, to tyle.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Ostatnia zostanie.

Jest mi ciężko. I to nie jest kolejne użalanie się nad sobą. Samotność znowu zawitała, a może zaczęła rozkwitać na wiosnę.


Pewnie to nie wiosna jest przyczyną, a szczęśliwe pary napotykane na ulicach, koleżanki, które spodziewają się potomstwa, które szykują się do ślubu albo które są kochana przez swoich partnerów i dzieci.
Tak, czas się do tego przyznać. Jest mi źle, że jestem sama. Jak to niewiele trzeba, żeby czuć się dobrze. Czy ja jeszcze się zakocham? Jak na razie coraz bardziej utwierdzam się w tym, że ciężko ze mną będzie, żeby mnie ktoś do siebie przekonał. Nie schlebiając sobie, mam "kilku", co kręci się obok mnie, tylko ja jakaś niezdecydowana jestem. Odrzucam ich. Nie czuje tego. To nie to. A może ja nie chcę z nikim być...
Na pewno będę tego żałować, że odrzucam tych, którzy są dla mnie naprawdę dobrzy.

Całą miłość przelewam na psa. Tak sobie to wszystko tłumacze, bo mi tak wygodniej.

Ja się tak strasznie boję miłości.

piątek, 4 kwietnia 2014

BATONGO: Biedni ludzie

BATONGO: Biedni ludzie: Nie ma co pisać o tych nudziarzach z PO i PiS-u. Ani to mądre, ani przede wszystkim zabawne. Korwin Mikke postacią jest barwną i zabawną z d...

Bezrobocie.

Swoją gorycz muszę jednak przelać na papier. Od lipca ubiegłego roku szukam intensywnie pracy. Poszukiwania są różne. Czasami bywało tak, że w ciągu dnia byłam na dwóch, trzech rozmowach, a czasami wypadało tak w tygodniu. Zazwyczaj się odzywali. Co jest nie tak? Ze mną, z pracodawcami? A już śpieszę z odpowiedzią. Otóż większość ma poniższe wymagania a propos nowego pracownika ich firmy:

- najlepiej młody, bez nałogów, od razu po studiach albo w trakcie.
- wolny ( mam tu na myśli; bez żony/ męża/dzieci) miałam takie pytanie, które uważam jednak nie na miejscu. Powinno być zadane jednak w innym sformułowaniu, jak na człowieka z "wysoką kulturą" przystało.
- angielski perfekt, najlepiej dwa dodatkowe obce. W znajomości - dobrej!
- doświadczenie minimum pięcioletnie. Jakkolwiek to znaczy. Ja mam i sześcioletnie, ale co to kogo obchodzi.
- miła aparycja, otwartość, wysoka kultura, elokwencja. Niby standard, ale jednak nie do końca.
- Obsługa komputera - jakże to banalne pytanie, a jednak są tacy, co nie umieją obsługiwać Word-a.
"Czy potrafi pani szybko pisać na komputerze?", "bez patrzenia na klawiaturę?" - pytanie prezesa firmy do mnie. Zabawne to było, ale do końca jasne dla wszystkich. Dla sprostowania - tak, potrafię. Taka też była moja odpowiedź.
- Dlaczego chce pani u nas pracować, dlaczego już pani nie pracuje etc etc.
Jak mnie te pytania męczą.
O co wam tak naprawdę chodzi? czego wy szukacie?

Dziwne w tym wszystkim jest to, że rozmowy wypadają "ponoć" nieźle - mam na myśli tu swoją osobę. Jednak, coś jest nie tak. Co? pytam się?
Strój skromny, delikatny, schludny.
Jeśli nie wiesz, o co chodzi, zawsze o kasę.
Przychodzi moment, kiedy zadają ci pytanie: "ile pani chciałaby zarabiać"?
i tu chwila konsternacji ( pani na negocjacjach uczyła: "Twoja batne ma być silna, mów tak, żeby nie myśleli, że jesteś bezwartościowy albo za bardzo się cenisz. Ma to być pośrodku". )
OK.
wydaje mi się, że nie przesadzam. Ale jeśli ktoś mi proponuje 1200 zł albo 8 zł brutto/h. To już lekka przesada.
Ja się zastanawiam, czy ci "pracodawcy" w ogóle zdają sobie sprawę, że to, co oni oferują, to nawet nie jest śmieszne. Wymagają nie wiadomo czego, na stanowiska, które tak jak mówię dotyczą takich zawodów, jak np. sprzątanie.
Ciekawa jestem, gdyby się nagle role odwróciły, czy byliby zadowoleni z tych warunków, które ja zaproponowałabym im.
Wszystko wzrasta a średnia krajowa nie.
Pełno ofert ze stażami, wolontariatami etc.
Co oni sobie myślą?
że ktoś będzie pracował za darmo?
po to, żeby wpisać sobie do cv 'bezpłatny staż' po którym i tak nic z normalnego zatrudnienia?
zastanówcie się i przemyślcie swoje postępowanie drodzy pracodawcy, bo z takimi warunkami, nawet bydło nie chciałoby z wami współpracować.
Cierpliwie znosiłam wszystko. Chodziłam, myślałam sobie, że ciężki czas minie. Jednak, to są jakieś KPINY.
Tylko się zarżnąć i zaczepić sznurek na szyję, bo głowa coraz cięższa.
Te wasze wymagania i te wasze śmieszne pieniądze.
Pracować od rana do nocy, żeby ciągnąć koniec z końcem. Doprowadzić się do nerwicy i nawet nie móc wydać tych pieniędzy, bo padasz na pysk.
Poza tym, nawet dobrego słowa nie otrzymasz w podziękowaniu, bo przecież jesteś siłą roboczą i musisz dosłownie 'zapierdalać" dla jakiegoś lamusa, co się dorobił i nawet poprawnie nie potrafi się wysłowić, a przecież jest wielkim prezesem.
Te systemy motywacyjne w korpo wsadźcie sobie w dupę. Dobrze wiecie, że trzeba wypruć flaki, żeby to wyrobić. A premii i tak nie będzie.
Kiedyś w korpo po kwartale premiowym dostałam 59 zł bruto premii? czy to była dla mnie motywacja do następnej premii? nieeee!
olałam i wolałam nie stresować się tyle, bo za 59 zł brutto szkoda mi osiwieć.

Dajcie żyć.



poniedziałek, 10 marca 2014

Dama z pieskiem.

Jak tego słucham, to poprawia mi to humor. Nawet bardziej niż to słońce, które pojawia się od kilku dni. Niech będzie - czuć wiosnę i to dużymi krokami, ale nie zapeszajmy, bo wiemy, co działo się rok temu i we wcześniejszych latach.
Ale nie wiem, czy o tym chciałam pisać. Jeśli nie masz tematu, to zawsze zaczynasz zagajać o pogodzie. Strasznie się obijam na tym blogu. Czyżbym nie miała o czym pisać? - wręcz przeciwnie!
Tylko nie wiem, czy chcę się z niektórymi sprawami dzielić.
Jestem dobrej myśli. Czekam teraz na poważną decyzję, która odmieni po części moje życie. A co z tego wyniknie, to już nie ode mnie zależy, jak na razie, moja działka się skończyła.
Dobra kończę, bo w tym temacie, jednak już nie mam nic do napisania. Nie chce mi się pisać o sobie. Wyczerpałam temat.
Dobranoc.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Królewna śmieszka musi się wyszumieć.



Wracając myślami do tego, co przeżywałam rok temu, gdzie byłam i jak się czułam. Bardzo wiele się zmieniło, choć minął tylko rok.
Byłam taka zakochana, że z szaleństwa zdolna byłam do wszystkiego.
Teraz już tak nie mam.
Nawet nie potrafię zrozumieć tego, jak zakochanie wpływa na drugiego człowieka  i jak oddziałuje na otoczenie.
Kompletna ślepota.
Jestem przekonana, że wtedy strasznie idealizowałam, co na dzień dzisiejszy otworzyło mi oczy na podobne sytuacje.
Choć mam trochę żal i tu nie wiem do kogo. Chyba do losu, który zblokował mnie tak, że nie potrafię odczuwać radości z bliskości z innym mężczyzną.
Jakoś nie potrafię uwierzyć teraz w to szaleństwo i wydają mi się oni wszyscy śmieszni.
Ale przecież jakiś czas temu, ja właśnie zachowywałam się tak samo.
Oczom i uszom nie wierzę!
To jest śmieszne.
Albo ja już jestem?
Sama nie wiem...
Miłość mnie śmieszy!
Jak jakiś mężczyzna mówi mi, że mu na mnie zależy, że za mną tęskni itepe itede.  - to wydaje mi się to tak dziwne, że mam ochotę uciec.
Ale nie uciekam, tylko zaczynam się śmiać.
A on opuszcza głowę i twierdzi, że nie mam serca i jestem okropna.
Zapewne.
Od jakiegoś czasu nie mam.
Od ostatniego. Zabił je we mnie.
Serce zabił, uczucia, emocje.

Jak mężczyzna mówi mi, że za mną szaleje i mnie uwielbia.
To ja go wyzywam od psychopatycznych psychopatów.
A może to właśnie on? - tylko ja, jestem  zblokowana, że nie potrafię mu okazać nawet sympatii.
Twierdzi, że się nim bawię.
Karma wraca.
"Sorry, taki mam klimat."
Wcześniej to ja za kimś biegałam, ktoś to zabił. teraz ja zabijam tych, którzy biegają za mną.
czy to się kiedyś skończy? - chyba nie.
To smutne, ale silniejsze ode mnie.
Jak ja mam uwierzyć kolejnemu, że on naprawdę mówi prawdę?
nie wiem, czy chce mi się od nowa z kimś spotykać, od nowa, od nowa, od nowa...
Przykro mi, że po raz kolejny zostanie przeze mnie odrzucony, ale to tylko lepiej dla nich.
Ja się czuję osaczona, nagabywana. A to nie o to chodzi.

Poza tym, jak dorosły mężczyzna mi się oświadcza, to jak ja mam się zachować?
oczywiście, że nie przyjęłam.
Ja się muszę WYSZUMIEĆ.

"Miłość niejed­nokrot­nie przyrówny­wano do cho­roby. Na­leży do­dać dla ścisłości, że jest to cho­roba, pod­czas której chorzy zaz­wyczaj kładą się do łóżka. " M.S.



pozdrawiam moje ideały!

wtorek, 21 stycznia 2014

Into.


Euforia!

zaczęłam kochać siebie. Nic lepszego mi się nie mogło przydarzyć.
po roku ciężkiej tułaczki, odnalazłam siebie. Jestem szczęśliwa sama ze sobą. Tak bardzo chciałam wspierać się inną osobą, ale co się okazało, ubiegły rok pokazał mi, że ja naprawdę nikogo nie potrzebuję. Dlatego teraz jestem taka szczęśliwa.
W końcu udało mi się to osiągnąć. Realizować krok po kroku siebie i to o czym naprawdę marzyłam. Jednak mogę wszystko, musiałam tylko w to uwierzyć.
W siebie, uwierzyć.
To dzięki też rozmowie z ludźmi, którzy wpłynęli na mnie i dzięki którym dostrzegłam, że mam dużo do pokazania światu.
Zaczynam dzielić się  tymi pozytywnymi wibracjami i talentami, które posiadam.
OCZYWIŚCIE - POSIADAM!
Odkryłam je.
Można.
Nie mogę w to uwierzyć.
Jak wrócę pamięcią do tego, co przytrafiło mi się rok temu, jaka byłam naiwna ( i pewnie nie raz będę)
najważniejsze, że wyciągnęłam wnioski, wreszcie.
Trwało to długo i jeszcze trwa, ale jestem na dobrej drodze.
Życie w zgodzie ze samym sobą i z otoczeniem.
Poznałam przez ten czas wielu różnych ludzi. I Ci obcy, dopiero poznani, pozwolili mi zobaczyć siebie z innej strony.
Zaakceptowali mnie, a ja siebie, taką jaką jestem.
Nie mam ochoty się zmieniać dla kogoś.
I ta euforia nie wynika z "jakiejś" tam miłości. Wręcz przeciwnie.
Nie jest mi to do szczęścia potrzebne, zupełnie.
Akceptacja siebie to droga do szczęścia.

Polecam.

piątek, 3 stycznia 2014

Inaczej niż w rajuuuu


Na początku wjadę z tym:


czuję się jak ten koleś.
lalalala
ale wjechałam w nowy rok!!!

dziękuję, że skończył się ten beznadziejny 2013 rok!
Koniec kur** * z narzekaniem.
Ja naprawdę teraz czuję się zadowolona z życia.
Wiem, że to dziwne, ale kurna, jest coraz lepiej.
Nie piszę więcej, żeby nie zapeszać.

To jest mój czaaaas, o taak, o taak, o taaak!

wszystkiego dobrego i pozytywnych wibracji ludziska!:)

Szukaj na tym blogu