Translate

piątek, 30 listopada 2012

"Wszystko co stałe, rozpływa się w powietrzu"

Dziwne.

To ten tydzień jest dziwny. Dla mnie. Może i dla Was. Na to pytanie sami sobie udzielcie odpowiedzi.
Poniedziałek zaczął się cudownie, wspaniale. No nie wiem, jak mam go określić. Do pewnej godziny…
Zaczęła się rozmowa od słowa do słowa i nagle nie ma nic. Nic. Kompletnie.
W pewnej chwili zdajemy sobie sprawę, że coś straciliśmy, napisaliśmy coś, powiedzieliśmy, co zaważyło na wszystkim. Nie da się tego cofnąć. Chcesz to jakoś wyprostować, wyjaśnić, że emocje Tobą kierowały, że tak naprawdę, wcale tak nie myślałaś. Duma. Duma Tobą kierowała. Chęć prowokacji . Przekonania się, czy naprawdę temu komuś zależy, czy odpuści.
W głowie tyle pytań, żadnej odpowiedzi.


I co się dzieje nagle?

A już piszę. Twoje słowa w magiczny sposób zaczynają być wiarygodne dla tej drugiej osoby. Ona zaczyna w nie wierzyć, gdzie wcześniej pewnie sadziła coś innego.


I co w takiej sytuacji zrobić?


Sama zaczynałaś w nie wierzyć i nagle spowodowałaś, że ta osoba ma wątpliwości i przyznaje Ci rację. Chce mi się krzyczeć!!! Co ja najlepszego zrobiłam. Straciłam coś. Tracę i nie potrafię tego zatrzymać. Jak musi być to silne, żeby przetrwało? Jak? pytam. Wydaje mi się, że dwoje ludzi musi tego chcieć i jak jedno ma wątpliwości to ta druga osoba musi je rozwiać i powiedzieć, kiedy ma przestać. A jak ona zaczyna w  nie wierzyć, to znak, że jednak ona nie chce. I jakiekolwiek słowa nie zostałaby powiedziane do tej osoby, to ona w nie uwierzy mimo tego, że jest to nieprawdą. Szkoda. Mogłoby  być pięknie.
Żałuję tego, co wypowiedziałam właśnie w taki sposób i zmieniło to kierunek mojego życia, choć mogłoby być inaczej. Przepraszam. Słowa cholernie ranią. Nie da się ich zapomnieć ani cofnąć. Tylko dlaczego nie można zacząć od nowa. Spróbować i zastanowić się na spokojnie jeszcze raz nad tym wszystkim. Kończy się tydzień, a ja wciąż myślę o pamiętnym poniedziałku. Nie daje mi to spokoju.

To jest tak, że chcesz, żeby było dobrze. Nie robisz tego na złość. Nigdy.

Wiem w czym tkwi problem. Ja po prostu, nie mogę określić swojej drogi, celów, tożsamości i, co najważniejsze, nie potrafię rozpocząć procesu samorealizacji. Alkohol, dragi itp. środki traktowane, jako sposób na uśmierzanie "bólu istnienia" (a właściwie bólu niewiedzy), jako cel sam w sobie, to labirynt iluzji, ta droga prowadzi donikąd. Dragi, alkohol itp. tak, jak najbardziej, ale wpierw świadomość siebie, swoich celów, a potem dopiero używki jako środek, stosowany z uwagą i szacunkiem dla ducha, do jakiegoś celu (np: dialog z jaźnią, wizja itd., i tylko dragi naturalne, według szamanów każdy drag naturalny posiada swojego manitu
- ducha - energie, która ma swoja świadomość - albo ci pomoże  albo nie, - głupcom (tym którzy są dalej od wiedzy, np. o sobie) nie pomaga. Ale jak ja lubię. To też problem.
Trzeba czytać, dużo, wszystkiego, kierować się intuicją przy poszukiwaniu wiedzy, intuicją filozoficzną psychologiczną, szukać zdobywać wiedzę i medytować, szukać wszędzie, filozofia, psychologia, zwykła literatura, astrologia, numerologia, nawet etykietki na fasoli - będzie dobrze, mam to coś...
Znajomi mówią mi, że wyczuwają we mnie ogromny potencjał, zmagazynowaną energię kreatywną, miłosną, przyjacielską - pro publico bono, pro art (przynajmniej tak im się wydaję), ale nie nastrajam jej pozytywnie, wibruje to cały czas negatywnie, z chwilą gdy zaczynam zastawiać się nad tym co zrobić, żeby ten potencjał wybrzmiewał pozytywnie i co mi przeszkadza w tym, co mnie nastraja negatywnie, będzie to chwila przełomowa - początek dobrej drogi w stronę światła wiedzy, zrozumienia swojego potencjału, tego co wyróżnia mnie na tle papki...

Jestem na skraju choroby psychicznej, podróży do wewnątrz, być może, małej iluminacji odnośnie siebie, jest ciężko, ale taka droga - zobaczymy. Albo-Albo.

Chciałabym coś zrobić, w swym życiu, żeby to było na samej górze, żeby ktoś jak mnie już zabraknie pociągnął to dalej, żeby ludzie mnie wspominali i docenili to co zrobiłam. To jest właśnie działanie w nas intuicji, przeczuwania, jedni nazwą to intuicją psychologiczną, introspekcyjną, inni szczątkowym odczuciem powołania, a jeszcze inni rybą w gardle ( taki żart). Nazwa jest nieważna, liczy się tylko to, że coś tam czuję, a skoro tak, to chcę iść w tym kierunku, po coś się znalazłam na polonie, po coś poznałam takich a nie innych ludzi, po coś czytałam, rozwijałam się, po coś odczuwałam i poszukuję, być może literatura SŁOWO to ma być mój oręż, ale nie pisanie o dupie Maryni, tylko o czymś ważnym, o czymś co pomoże zbudować, idąc za Pilchem, most między tym co tu, a tym co tam...

Tego muszę sama poszukać. Intuicję już mam, zapał, talent wiedzę i wykształcenie to też już jakiś trop.

Bardzo się ciesze, ze zaczęłam pisać bloga, to kolejny krok, obok intuicji  którą mam, teraz po prostu nie odpuszczam, nie wiara jest problemem, na wiarę przyjdzie czas, DETERMINACJA, zawsze będę sobie powtarzała, czy ten facet, ta okoliczność, to miejsce, to zdarzenie może mi dać? czy przybliży mnie do celu mojego? czy tylko zapcha moje ego i potrzebę przyjemności? wszystko niech ma cel w życiu, nie będę marnować już swojego ciała, umysłu, ducha i energii na rzeczy oczywiste, proste i tylko przyjemne, to możesz mieć w każdym momencie....
determinacja, szacunek i świadomość siebie, wiara jest tylko kresem.





wtorek, 20 listopada 2012

"Jestem tam, gdzie nie myślę"- Lacan

I ja też.

Te ostatnie miesiące strasznie mnie dołują. Tak naprawdę nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić. Wahania  nastroju od euforii do depresji. Skoki temperatur. Pijaństwo! Ciągłe imprezy. Spanie całymi dniami, zasypanie do pracy. Ja nie wiem, już sama, po co, dlaczego. Czy ja naprawdę tego chcę?!
Jasne, że nie!
To najlepsza ucieczka od problemów, nie wyjaśnionych spraw. Uciekanie w najsłabsze używki, rozrywki.
Zostawiłam wszystko.
Pogubiłam się.
Straciłam sens życia.
Myślałam sobie, że to wszystko załatwi, zmieni moje podejście. ( bo przecież mam dystans do wszystkiego, jestem bezpretensjonalna)
Gówno prawda!
Wcale taka nie jestem...
To przykre.
Jest mi siebie żal.
Nie chcę się użalać już. Ale czasami jest dobrze siebie zrozumieć, zatrzymać się i zastanowić, po co ja to wszystko robię. Przestać się oszukiwać.
Może nadszedł teraz czas, żeby zastanowić się czego chcę od innych, od siebie, od pracy, studiów, rodziny. Co mogę im zaproponować od siebie, jak pomóc.
Możecie się śmiać.
Serio?
Teraz naprawdę mam to za przeproszeniem - gdzieś!

Dużo ostatnio myślałam (tak, myślę). Otaczam się ludźmi z którymi tylko imprezuję. Na palcach mogę wyliczyć tych, którzy chcą mnie posłuchać, a nie moich pierdół. Jakie to smutne. Od dawna wiedziałam, że jestem samotna w tłumie, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo.
Jeju. Ach.

Często obserwuję ludzi. Ich zachowania, to w jakim środowisku się obracają, jakich mają znajomych. Poznaję ich, przypatruję się. Wchodzę do ich domów, rozglądam się i analizuję wszystko. To jak mówią, w jaki sposób, jakich słów używają, jak gestykulują. To bardzo dużo pokazuje. To osobowość człowieka. Nie chcę tu się mądrzyć, ale mało osób zwraca na to uwagę, przez co nie potrafią zrozumieć swoich najbliższych. Nie zauważają ich problemów.
Tak było ze mną, często. W dzieciństwie. Nikt nie potrafił mnie zrozumieć. Nikt nie zauważał, co się ze mną dzieje. Byli ślepi na to. Najlepszym sposobem mojego wyróżniającego się zachowania było nazywanie mnie "dzikuską".
Super podejście, naprawdę.

Dziękuję za skrzywdzenie mnie i nie zrobienie z tym nic.

W pracy dziś, spojrzałam na moich kolegów i koleżanki i zaczęłam się zastawiać. Jacy oni są pogubienie, nie świadomi, a może i świadomi, ale jak oni sami siebie okłamują...

Powiedziałam im to, myślałam, że mnie znienawidzą. Ktoś napisał e-mail, ktoś się popłakał.
Uderzyłam w czuły punk.

Bardzo czuły.




Szukaj na tym blogu