Translate

piątek, 23 września 2016

#Czarny protest

Chciałam się odnieść do tego, co ostatnio dzieje się w Polsce i jak Rząd próbuje decydować za nas, za kobiety. Dotyka mnie to nie dlatego, że jestem kobietą, ale mam w tym swój osobisty udział.

Nie tylko Rząd, wie co dla kobiet jest najlepsze, ale jak zauważyłam w internecie (pełno różnych komentarzy pod manifestacją) również kobiety, mężczyźni, Kościół, lekarze - przeważnie ginekolodzy.

Już jako mała dziewczynka, widziałam jak traktowane są w mojej rodzinie kobiety. Dziadek konserwatywne poglądy, jego synowie, czyli bracia mojej mamy, jak i mój ojciec.
Nie podobało mi się to. czułam w tym niesprawiedliwość choć nie wiedziałam, co to jest.
Nie lubiłam i złościłam się, jak dziadek traktuje babcie, jak mój ojciec mamę i jak mój wujek ciocię. Kobieta była bez swojego zdania, miała określone zasady.
Babcia cały czas gotowała, sprzątała i zajmowała się gospodarstwem.
Dziadek pił robił awantury, trzymał pieniądze i zawsze to co on robił i jakie podejmował decyzje były najlepsze. Nie daj boże, jak się ktoś sprzeciwił.

Pewnego dnia, babcia zachorowała. Była otyła, miała cukrzycę. Później jeden wylew, drugi i trzeci.
Na dziadka spadły wszystkie obowiązki. Był wściekły. Mając już zaledwie 70 lat musiał nauczyć się gotować, sprzątać, prać i uprawiać ogródki.
Babcia siedziała przy stole i tłumaczyła krok po kroku jak ma coś zrobić.

Nauczył się. Ale w chwili gdy już nie wytrzymywał chodził pić i zostawiał babcie. Wracając pijany w sztos i wyklinał ją za wszystko co się stało.
Jaki on biedny i nieszczęśliwy. Jak to on się męczy z nią i z tymi wszystkimi zajęciami.
Babcia płakała. Czuła się winna.
Odwiedzali ją dzieci, pomagali. Ale i tak była skazana na dziadka, który był jej prawnym opiekunem. Ciężko było coś zmienić. Dziadkowi przedwojenni ze swoimi uprzedzeniami, konserwatywnymi poglądami. Nowoczesność raczej była nierozumiana.

Trwało to kilka lat. Babcia umarła.
Dziadek przewartościował życie mając 80 lat. Był tolerancyjny, gotował, robić to co zazwyczaj wg niektórych powinna robić kobieta. Babcia go przed śmiercią wiele nauczyła. Szkoda, że nie chciał wcześniej, może i babcię nie spotkałaby ta choroba tak wcześnie, gdyby obowiązki były rozłożone na dwie osoby a nie na jedną.

Dziadek dożył 95 lat. Umarł w tym roku. Na zapalenie płuc. Był zaniedbany i odwodniony. Poza tym, gorzej się już leczy w tym wieku zapalenie płuc. Żył 15 lat od śmierci babci.

Moja dom, moja mama. Sześć lat temu, na raka trzonu macicy zachorowała moja mama. To był bardzo ciężki okres dla nas. Mama wyszła z tego. Miała operację, wycieli jej wszystko. Miała tylko sprawdzać co jakiś czas czy nic się tam nie dzieje. I przestać palić papierosy, bo to był główny czynnik.
Niestety nie udało się. Nie rzuciła, paliła. Ciężko był jej przegadać. Cały czas jej o tym mówiłam, ale nie upilnujesz dorosłej kobiety. Ma już ona swój rozum.
Powtarzałam jej, że mocno ją kocham, niech pamięta, że ma bardzo młode dzieci. One chcą, żeby zdążyła poznać wnuki i być z nimi.
Ojciec się zmienił. Na chwilę, na kilak miesięcy.
Ale jak zobaczył, że mama już wróciła do kondycji, zaczął pić, robić jej awantury i wszystko wróciło do normy.
Ona dostała rentę, wiec to ona utrzymywała rodzinę. Siebie i jego. On do pracy to był ostatni.
Z nerwów paliła, to była jej jedyna ucieczka. Tak teraz sobie zdałam z tego sprawę. Nie chcę jej usprawiedliwiać, ale już za dużo przeszła, żeby ją osądzać.

Rok temu miała udar mózgu.
Sparaliżowana cała. Wróciła do chodzenia, ale ręką nadal jest niewładna.
Po roku stan się pogorszył. Za dużo leży, mało chodzi i ma problem z chodzeniem.
Jest pogrożona w depresji.
Skazana jak to mówi na ojca, który ją gnębi, raz jest dobrze, raz zachowuje się jak dziadek. Zostawia ją i idzie się napić, bo jak sam powtarza, ma już tego dość i strasznie się męczy z tym ciężarem.

Mama płacze. My pomagamy, jak tylko możemy, ale prawnym opiekunem jest ojciec i to on opiekuje się mamą.
Mama ma go dość. Nie raz mi mówiła, że ledwo z nim wyrabia. Wcześniej mogła odejść i mieć go w nosie, a teraz jest przywiązana do łóżka.

Dużo z nią rozmawiałam. Powiedziała mi pewną historię.
Miałam siostrę, która zamarła przy porodzie.
To były lata 80, gdzie usg nie było, więc nie wiedzieli jak to tam wszystko wyglada.
Mama opowiadała mi historię ze szpitala na porodówce.

Krzyczała i wołała lekarzy, że czuję, że już rodzi, na co oni, żeby się tak nie darła, że jest jeszcze czas i oni wiedzą kiedy.
Okazało się, że dziecko zakręciło się w pępowinę i udusiło.
Bardzo szlochała jak mi to mówiła.
Płakałam z nią.
Nie zdając sobie sprawy, co ona czuje i jak ją to boli mimo, że minęło 20 lat.
Mówiła, że najgorsze to urodzić martwe dziecko naturalnie.
Że była piękna. Że serce się pękło jak ją zobaczyła. Nie mogła się pozbierać.
Płaczę w tym momencie, jak to piszę.

Mówiła, że miała straszną traumę i bała się mieć dzieci, bo cały czas myślała, że to się powtórzy.
Moja siostra zm. i ur. się 6.10.
Mój ojciec jakoś nie za bardzo liczył się z uczuciami mamy ani nikt z rodziny z tego co mówiła.
Ojciec tłumaczył jej, że trzeba zrobić kolejne to zapomni o tamtym.
5.10 rok poźniej urodziłam się ja. Niestety nie byłam chłopcem, a ojciec chciał bardzo syna. Więc męczył matkę o kolejne dziecko. Po dwóch latach urodził się mój brat.
Jak to podsumowała mama, całe szczęście, bo zapładniałby mnie do upadłego.
Jest nas troje. Moja starsza siostra, ja i brat.

Tak nas bardzo chciał, a naprawdę ojciec mieszkał z nami, a nie interesował się nami.
Zrobił nas jak koty.
To mama zajmował się i utrzymywała rodzinę.
Ojciec na nas nie łożył i nie interesowało go, czy mamy co jeść, czy mamy książki, zeszyty i dresy do szkoły.

On już swoje zrobił.
Zapłodnił, a o resztę martwcie się sami.
Pewnego dnia, zostawił nas i odszedł do jakieś młodej dziewczyny.
Po roku wrócił, bo nic ciekawego nie miała mu do zaproponowania.
Matka go przyjęła myśląc jak po latach powiedziała, że to dla dobra dzieci.
Co nie do końca było dla nas dobre.
Zaczęło się piekło.

W wieku szesnastu lat moja siostra zaszła w ciążę.
Cała rodzina się na nas obraziła, jaki to wstyd i hańba.
Jak to moi rodzice są nieodpowiedzialni i nie dopilnowali nastolatki.
Nagle zaczęli się mnie czepiać. Miałam wtedy 13 lat. Żebym tylko ja nie przyniosła dziecka, bo wtedy mnie wygonią z domu i zrzekną się mnie. Że to były wstyd.
Raz można się pomylić, ale już drugi nie. Wisiało to nade mną długo.
Ojciec zabronił mi się spotykać z chłopakami.
Zakaz kogokolwiek przyprowadzania do domu.

Przy każdych spotkaniach rodzinnych były awantury, wyzywanie nas, moich rodziców, tego malutkiego chłopca od najgorszych.
Wtedy pomyślałam, dlaczego ona nie usunęła. Niech to piekło się skończy.
Obiecywałam sobie, że jak tylko będę pełnoletnia to ucieknę i będę żyła tak jak ja chcę.

Moi bracia cioteczni wiele lat ode mnie starsi przyjeżdżali do mnie i ciągle mnie umoralniali.
Babcia ze strony ojca. Jego przyrodnie siostry, nakazywały, żebym tylko ja się z kimś nie puściła i nie przyniosła dziecka.
Przestałam tam jeździć.
Myśl o tym, że już niedługo się wyprowadzę dawała mi jakiś sens.
Tak też zrobiłam.


Pomagałam siostrze wychowywać dziecko.
Odcięłam się całkowicie od rodziny.
Zaczęłam się stawiać i mówić co myślę.
Wyklinali mnie i wyganiali z domu.
Przestałam spędzać z nimi święta.
Mama płakała, ale wyjaśniłam, dlaczego to robię. To było dla mojego dobra psychicznego.
Miałam święty spokój.
Robiłam to co chciałam.
Do męża i dzieci nie było mi śpieszno. Miałam złe doświadczenia z tym. Pomyślałam, jak to ma tak wyglądać, to ja nie chcę. Wolę sama za siebie decydować.
Pamiętam jak ciocia, żona wujka od strony mamy często płakała i mówiła, że wujek wyzywa ją od dziwek, bo założyła spódnicę przed kolano po 40stce. Byli długo w seperacji. Mieszkali razem, ale spali w oddzielnych pokojach. Nie było kasy, wujek był na rencie, dużo pił i palił w końcu zachorował i siedział w domu. Ciotka zaczęła wyjeżdżać do Włoszech za chlebem. Jak tylko wracała, wyklinał, że na pewno się tam puszcza i ma kochanków. Bił ją. Dzieci były już dorosłe, ale ona i tak pracował, bo dawała im pieniądze i wspierała w ich decyzjach. Ona nie lubiła gotować, czasem, ale wolała spędzać inaczej czas. Kulturalnie. Wujkowi się to nie spodobało. Za to on lubił gotować, ale miał z tym jakiś problem i ubliżał cioci, że ona nie nadaje się do niczego, bo to on sprząta i gotuje. Ona zarabiała kasę we Włoszech. Nie doceniał tego.
Kolejny wujek robił to samo ze swoją żoną.

Mama pewnego razu, jak zaczynałam studia, bardzo mi kibicowała i powtarzała:"dziecko, korzystaj, ucz się. Ja chciałam się uczyć, dziadek powiedział, że ja nie muszę chodzić do szkoły, bo i tak będę w domu z dziećmi siedzieć i gotować".
Posmutniałam i zrobiło mi się żal mamy. Ona nie mogła decydować. Dziadek jej nie pozwolił, a że on trzymał kasę, to jej po prostu jej nie dał. Powiedział, że tylko mężczyźni muszą być wykształceni.
Wyjechała do Czechosłowacji na dziesięć lat. Tam jak mówiła mogła się spełniać, pomimo, że i tam za kolorowo nie było. Ale już na pewno mogła decydować o sobie i zarabiać na siebie pieniądze, żeby nikt jej nie wydzielał.

A teraz niech mi ktoś napisze, czy nas kobiety można traktować z szacunkiem? CZy jego definicja jeszcze istnieje?
Czy ja mogłabym decydować sama za siebie, za swoje sumienie?
Tu nie chodzi o nasze kaprysy. Chodzi o możliwości. O wybór.
Ja też chcę mieć taki wybór. A to jaką decyzję podejmę już niech ona będzie rozliczeniem tylko i wyłącznie moim.

Pozdrawiam,
Luna O











































Szukaj na tym blogu