Translate

wtorek, 19 sierpnia 2014

Życie to podróż. Lwów.

Od słowa do słowa i z dnia na dzień pojechałam do Lwowa. Podróże małe i duże. Tak to w większości powinno wyglądać. Im bardziej się zastanawiamy nad jakimś pomysłem, tym bardziej nie wprowadzamy go w życie. A tu? - im częściej jestem spontaniczna, tym lepiej na tym wychodzę. Kolejna podróż do Rumunii.


Dlaczego Lwów? - tak blisko granica, a ja nigdy nie mogłam odwiedzić tego miasta. To wstyd. Tak, też powiedziałam Julii, która zabrała mnie do siebie na 3 dni. Wyjechałyśmy rano w piątek jej samochodem. Zabrała ze sobą dwóch znajomych, też z Ukrainy. Całą drogę mówili po ukraińsku, a ja siedziałam z tyłu i spałam, bo w czwartek byłam na urodzinach kolegi i miałam kaca gigant. Ale mimo wszystko, podróż była przyjemna. Na granicy nie czekaliśmy długo. Po 30 min nas przepuścili, więc tym bardziej dojazd tam był płynny i szybki. A we Lwowie? Pięknie i karnawałowo. Myślicie, że to jakieś pomówienia? - absolutnie.  W piątek o północy nie mogłyśmy znaleźć miejsca, żeby coś zjeść i napić się drinka. Już nie wspominając o parkowaniu.


Nie mieszkałam w centrum, tylko 15 km od Lwowa, w stronę Kijowa. To bardzo ważna informaja. Gdyż życie już w tamtej okolicy, różniło się diametralnie. Chociażby nawet tym, że tam ludzie boją się o swoją sytuację życiową. Kupują opał na zimę, bo może okazać się, że Putin odetnie im gaz. Co nie zmienia faktu, że zostałam bardzo ciepło przyjęta. Na moją cześć, został zabity KOGUT. Co prawda, od dwóch miesięcy nie jem mięsa, z grzeczności zjadłam bardzooo mały kawałek. Od tamtej pory zrozumiałam, że nie zjem już mięsa. Nie dlatego, że był nie smaczny, ale, że pierwszy raz dostałam obrzydzenia, bo pomyślałam o tym żyjącym zwierzątku. No nic. W każdym razie, przywitana, nakarmiona z pełnym brzuszkiem. Najbardziej rozbawiło mnie, jak po śniadaniu o 11:00, zaprosili mnie do jadalni na "kielicha". Ja ledwo przytomna, po nocnych wojażach we Lwowie, a tu wóda do picia, przed południem. Wybrałam whisky, oni też. Tylko była między nami różnica. Oni pół szklanki wypili "duszkiem", a ja 15 min w drinku. I tym sposobem o 12 byłam pijana. A wujek Julii, poszedł rąbać drwa. Tak to się wszystko tam ma. Za to powrót miałam boski. Miało być mało ludzi i podróż spokojna. Okazał się cały autobus, zero Polaków, ja i moja Ukraina. Poznałam siedemnastoletniego chłopca, który będzie studiował na Uniwersytecie Wrocławskim. Przyjemna rozmowa, dzięki której podroż stała się znośna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu