Translate

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Rzeczywisty paradoks

Czwarte spotkanie. 

Standardowo Pani terapeutka pyta mnie jakie mam przemyślenia po ostatniej wizycie i jak się czułam. Odpowiadam jej, że było mi bardzo smutno i płakałam przez całą drogę do pracy, ale jak już wróciłam do domu, to czułam się dużo lepiej niż ostatnio.
Ona twierdzi, że za każdym razem będzie lepiej, bo dużo z siebie wyrzucam i pracuję nad poprawą i zrozumieniem tego wszystkiego.
Między sesjami czytam książki, które mi poleciła. One naprawdę nakierowują mnie i wyjaśniają moje zachowania albo zachowania innych. Później jej o tym opowiadam i ona podejmuje temat w związku z moimim rozterkami.
Ja opowiadam jej, że np. zrozumiałam dlaczego mama tak się zachowywała- bo nie potrafiła inaczej. Że trochę zrobiło mi się szkoda ojca, bo miał ciężkie dzieciństwo, ale kto nie miał. Zresztą on sam mimo to, sprawił, że ja nie miałam lekko. Ale czasem mi go żal. Jak o tym mówiłam, to płakałam. Pani zapytała, czy czuję litość czy troskę. Chyba troskę, aż tak bardzo nie chcę się nad nim rozczulać.
Rozmawiamy dużo o moim rodzeństwie. Cały czas ta moja siostra krąży na kolejnych sesjach. Brat też. Tydzień temu wróciła z NYC i zaczęłam Pani Psycholog opowiadać jak z bratem umówiliśmy się, że ją odwiedzimy i przywitamy. Nie widzieliśmy jej prawie rok. Trochę się stęskniłam. Ja byłam pierwsza, on dojechał później. Uściskałam się z nią, pogratulowałam dobrego lotu i, że bezpiecznie wylądowała. Rozdzieliła prezenty, chwilę pogadałyśmy i zaczęło się robić nudno. Ona w telefon, ciągle odbierała telefony, a ja już nie mogłam się doczekać, kiedy przyjedzie po mnie Ukochany. Po chwili, przyjechał mój brat, wręczył nam róże. Byłam zaskoczona, ale już kiedyś dostałam od niego kwiaty. Podziękowałam i zaczęliśmy wspólnie rozmawiać.
Moja siostra zaczęła go wypytywać czy pije? ile już nie pije? Okazało się, że dwa tygodnie.

Później odwiedziła ją koleżanka i już nasza rozmowa została przerwana. Po jakimś czasie zebrałam się i wróciłam do domu. Brat jeszcze został. Po dwóch godzinach dzwoni siostra, piszę jego dziewczyna, że nie wrócił i chyba jest pijany. Tak brzmiał przez telefon.
Na co, ja, że ja tam nie wiem, co on robi, jest dorosły i mnie to za specjalnie nie interesuje.
Po raz pierwszy nie wybuchłam, nie zdenerwowałam się i nie zamartwiłam. Upił się, jego sprawa. Ja nie będę go kontrolować i zamartwiać się. Sorry.
Pani psycholog powiedziała, że jest poprawa, że jestem bardziej świadoma. Byłam z siebie dumna. Nawet. Powiedziałam jej, że chyba powoli udaje mi się ich odcinam i ja się odcinam. Ale ona mi powiedziała, że to może jeszcze trochę potrwać, ale jestem na dobrej drodze.
Pierwszy raz nie płakałam, nawet się śmiałam, bo to co się wydarzyło z tym moim bratem i znowu z tą samą sytuacją, że to już zaczyna być zabawne. Przestaje mnie ruszać tak jak kiedyś.
Czułam się lekka i z dobrym nastawianiem.
Zadzwoniłam do swojego narzeczonego, pochwalić się swoimi osiągnięciami.


W domu czekała na mnie kolacja. Piliśmy winko, rozmawiało się przyjemnie do momentu kiedy zadzwoniła moja siostra.
Przez chwilę był spokój nagle z łazienki, w której z nią gadałam zaczęłam się drzeć i przekszywkiwać. Wpadałam w szał i złość. Rozłączyłam się.
Mój chłopak nie wiedział co się dzieje. A ja, że jednak jeszcze nie zaakceptowałam do końca rzeczywistości i mojego rodzeństwa, bo nadal wpadam w szał i złość.
Oczywiście poszło o głupotę. Moja siostra standardowo zaczęła mi coś wmawiać. Absolutnie nie znając mnie i sytuacji, ale oczywiście ona wie najlepiej.
I tak było cały czas.
Moje jest najmojsze.




























piątek, 25 listopada 2016

Bezdech dziecka.

Trzecie spotkanie.

Pyta mnie czy mam przemyślenia po ostatniej wizycie i jak się czułam i czuję.
- Nijak. Odpowiadam.
Choć te książki, które mi Pani poleciła trochę mi pomogły.
- Którą książkę Pani przeczytała?- zapytała.
- Toksyczni rodzice. Przeczytałam całą.
- Czy ta książka jakoś Pani pomogła zrozumieć pewne sprawy?- dodała.
- Tak, znalazłam tam siebie i historie podobne do moich. Już znam pojęcie toksycznych rodziców. wiem, co nimi kierowało i dlaczego tak a nie inaczej traktowali mnie, a dziś ja myślę o sobie. Zaczęłam czytać tę drugą. Koniec współuzależnienia. Ona pewnie też będzie miała dla mnie kilka odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Jestem po pierwszym rozdziale, ale już znalazłam w nim informację, że 'współuzależnienie' są bardziej chorzy niż "uzależnieni". Kontrolowanie, zamartwianie się. Życie ich życiem, a nie swoim. Brak odzielenia się od nich i ich problemów. Wyrzuty sumienia za każdym razem jak nie uda się zapanować nad sytuacją. Obsesyjne sprawdzanie i analizowanie. Tak, to wyczytałam i ja to mam. Była tam wzmianka o kobiecie, która umarła w wieku 33 na "starość". Zz dużo stresu i współuzależnienie ją zabiło. Ja nie chcę tak żyć.

Podsumowała to, że to dopiero początek jak będę zauważać coraz więcej w sobie tego, że nie mam kontroli nad swoim życiem i jak będę ją odzyskiwać to moje życie będzie się diametralnie zmieniało.
Jak tylko zacznę słuchać swojej intuicji, która jest przygaszona innymi, którzy odebrali mi moje własne zdanie i myślenie poprzez narzucanie "swoich" prawd.
Moje życie, emocje, uczucia powoli zaczną być tylko moje. Niczyje inne. jakie to musi być cudowne. Ciekawa jestem tego wszystkiego.

Po chwili zapytała mnie.

- Za co Pani ma największy żal do taty?
Zaczęłam płakać. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Po chwili jednak cicho i drżącym głosem wydusiłam kilka słów.

- Za to, że nas zostawił, za to, że nie był taki prawdziwy tata, że na mnie krzyczał, że mnie nie przytulał, że nie kochał, że pił. Dużo tego jest.

- Ma Pani dużo żalu i złości dla taty. - podsumowała moje dukanie.
- A na 100 % ile Pani dałaby tacie za pozytywne chwile jakie Pani z nim miała?
Znowu zaczęłam płakać. Dusiło mnie gardle, zaczęła mnie boleć głowa. Czułam, że puchnę.

- 40%, ale nie jestem pewna, czy ja sobie tego nie wymyśliłam, czy ja bym tyle chciała mieć. Ale wydaje mi się, że 20/100. Tak, zostanę przy 20%.
Zaczęłam jej opowiadać o tych 20% dobrych chwil z moim ojcem.
- Czyli nie jest to 0%, jest 20% to dużo. To naprawdę dużo.
- Dla mnie nie, dla mnie to bardzo mało - dodałam ciągle płacząc.
- Pani Marto, teraz Pani tego nie rozumie, ale na kolejnych sesjach będę Pani wyjaśniała, że to jednak bardzo dużo. Czyli ma Pani też dobre wspomnienia z ojcem.

Jak zaczęła mi to wyjaśniać i analizować nie rozumiałam jej. Chciałam krzyczeć, że przecież to jest nic. To nic a porównaniu z stuprocentowym zadowoleniem.


















piątek, 18 listopada 2016

Będę twoją panią.

Drugie spotkanie. 

Wizyta odbyła się o godzinie ósmej. Myślałam, że nie wstanę, bo jednak do rannych ptaszków nie należę.
Zapytała mnie, czy po ostaniej wizycie mam jakieś przemyślenia.
Stwierdziłam, że chyba o czymś myślałam.
Np.
- nie matkować!
- nie oceniać!
- nie doradzać!

To oczywiście dotyczy mojej rodziny, którą mamy się zająć.
Na niej się skupiamy. Ale i nie tylko. Znajomi też. Te wszystkie hasła z "nie" są celowe, bo siostra, brat i rodzice wciągają mnie w swoje problemy, a ja denerwuję się i strasznie to przeżywam. Ja się o nich troszczę jak matka i czuję się bezsilna jak nie potrafię im doradzić i zrobić za nich wszystkiego.
Matka Polka. Wszystkie dzieci moje są.

- "Proszę Pani, to właśnie o to chodzi, żeby Panią od nich odciąć. Oni są dorośli, Pani też. Nie może Pani ponosić za nich odpowiedzialności. Pani jest dorosła i musi sama o siebie zadbać. Nie może żyć Pani ich życiem.

Też mi się tak wydawało. Dlaczego mimo to czuję wyrzuty sumienia? -  Bo oni je we mnie wzbudzają. Jestem ich ofiarą. Wylewają na mnie swoje kontenery.


Po pewnej chwili Pani psycholog dodała.

-"Ma Pani bardzo toksyczną relację z siostrą. Chciała, żeby Pani była jej na własność. Nie akceptowała i nie szanowała Pani decyzji z góry twierdząc, że są złe. Nie pozwalała Pani być sobą. Wyśmiewała się z Pani. Zazdrościła Pani.
Kolejna sprawa. Czy nadal chce Pani ratować brata? czy to ma sens? On powinien być już odpowiedzialny za siebie. Jeśli Panią poprosi o pomoc i Pani będzie sie z tym dobrze czuła, nie będzie to kolidowała z Pani uczuciami i komfortem, to niech Pani pomaga. A jeśli coś będzie niedobre i będzie Pani robiła wbrew sobie, bo robię to ze względu na to, że to mój brat. To proszę nie robić tego. Słuchać siebie. To też tyczy się innych członków rodziny jak i znajomych.

Ja nie lubię swojej rodziny. Oni mnie denerwują, dołują, dobijają. Nie chcę ich znać. Wstydzę się ich.

- "skoro uważa Pani, że chce ograniczyć z nimi kontakt, to niech Pani tak robi, jak czuje. Po skończonej terapii, będzie Pani wtedy mogła RACJONALNIE stwierdzić, czy chce Pani z nimi utrzymywać kontakt czy nie i na jakich zasadach.
Czas nam się kończy. Widzimy się za tydzień.

Podsumowała i czas się dla nas skończył.
Do zobaczenia w czwartek.

Wariatkowo emocjonalne.

Pierwsze spotkanie. 

Przedstawiła się, powiedziała czym się zajmuje. Później była kolej na mnie.
- "Niech mi Pani coś opowie o sobie"- zapytała.
Hmm. Powiedziałam, że bardzo nie lubię opowiadać o sobie, bo to takie "dziwne pytanie?". Co tu mówić w sumie. Opowiadałam o tym, jak zaczęłam się rozwijać, jakiego mam cudownego narzeczonego i jak dobrze się razem ze sobą czujemy. Że w pracy dobrze, choć wcześniej się nie czułam w niej dobrze. Dopiero po roku się odnalazłam i rzeczywiście dogadujemy się. Z szefową. Z innymi też, choć nikt nikogo nie osacza, nie dopytuje. Mamy swoje przestrzenie, które nam odpowiadają.

- "Skoro tak dobrze Pani opowiedziała o sobie, o pracy, Ukochanym, to teraz może coś o Pani rodzinie?"- dodała.

RODZINA.

Na sam wydźwięk tego słowa aż mnie ścisnęło gardło. Zaczęłam mówić i nagle dopadł mnie ścisk gardła, uderzenie gorąca i płacz. Gorzki płacz. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po chwili zaczęłam jej opowiadać. Po kolei. Mojej kolei.
Mama, ojciec, siostra, brat.

Nagle odezwała się i wtrąciła.
-"słyszę i widzę po Pani, że temat rodziny bardzo na Panią wpłynął. Wcześniej jak Pani mówiła o pracy, życiu osobistym tryskała Pani energia, a tutaj...Mocno Pani to przeżywa. Po chwili. Mamy do przerobienia temat rodziny.

Rodzina. Z czym mi się kojarzy? - raczej z niczym przyjemnym. Synchroniczny stres, lęk, złość, agresja, niepokój. Chłód, zimno. Uciekanie do sąsiadów. Brak snu. Brak jedzenia. Stare ubrania. Poczucie winy, kula u nogi. Żałuję, że się urodziłam.

Sporo mamy do przepracowania. W sumie każdego członka Pani rodziny, bo z każdym łączą Panią silne emocje. Obarczyli Panią strasznym ciężarem. Jeszcze ojciec pijący, a Pani współuzależniona.
Mama to też będzie oddzielny wątek i na dłuższą rozmowę.

Ukochana rodzino! - tak to ironia. Nie wiem jakie będą nasze losy, ale koniec może być dla nas różny.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Wasza Osin.

piątek, 23 września 2016

#Czarny protest

Chciałam się odnieść do tego, co ostatnio dzieje się w Polsce i jak Rząd próbuje decydować za nas, za kobiety. Dotyka mnie to nie dlatego, że jestem kobietą, ale mam w tym swój osobisty udział.

Nie tylko Rząd, wie co dla kobiet jest najlepsze, ale jak zauważyłam w internecie (pełno różnych komentarzy pod manifestacją) również kobiety, mężczyźni, Kościół, lekarze - przeważnie ginekolodzy.

Już jako mała dziewczynka, widziałam jak traktowane są w mojej rodzinie kobiety. Dziadek konserwatywne poglądy, jego synowie, czyli bracia mojej mamy, jak i mój ojciec.
Nie podobało mi się to. czułam w tym niesprawiedliwość choć nie wiedziałam, co to jest.
Nie lubiłam i złościłam się, jak dziadek traktuje babcie, jak mój ojciec mamę i jak mój wujek ciocię. Kobieta była bez swojego zdania, miała określone zasady.
Babcia cały czas gotowała, sprzątała i zajmowała się gospodarstwem.
Dziadek pił robił awantury, trzymał pieniądze i zawsze to co on robił i jakie podejmował decyzje były najlepsze. Nie daj boże, jak się ktoś sprzeciwił.

Pewnego dnia, babcia zachorowała. Była otyła, miała cukrzycę. Później jeden wylew, drugi i trzeci.
Na dziadka spadły wszystkie obowiązki. Był wściekły. Mając już zaledwie 70 lat musiał nauczyć się gotować, sprzątać, prać i uprawiać ogródki.
Babcia siedziała przy stole i tłumaczyła krok po kroku jak ma coś zrobić.

Nauczył się. Ale w chwili gdy już nie wytrzymywał chodził pić i zostawiał babcie. Wracając pijany w sztos i wyklinał ją za wszystko co się stało.
Jaki on biedny i nieszczęśliwy. Jak to on się męczy z nią i z tymi wszystkimi zajęciami.
Babcia płakała. Czuła się winna.
Odwiedzali ją dzieci, pomagali. Ale i tak była skazana na dziadka, który był jej prawnym opiekunem. Ciężko było coś zmienić. Dziadkowi przedwojenni ze swoimi uprzedzeniami, konserwatywnymi poglądami. Nowoczesność raczej była nierozumiana.

Trwało to kilka lat. Babcia umarła.
Dziadek przewartościował życie mając 80 lat. Był tolerancyjny, gotował, robić to co zazwyczaj wg niektórych powinna robić kobieta. Babcia go przed śmiercią wiele nauczyła. Szkoda, że nie chciał wcześniej, może i babcię nie spotkałaby ta choroba tak wcześnie, gdyby obowiązki były rozłożone na dwie osoby a nie na jedną.

Dziadek dożył 95 lat. Umarł w tym roku. Na zapalenie płuc. Był zaniedbany i odwodniony. Poza tym, gorzej się już leczy w tym wieku zapalenie płuc. Żył 15 lat od śmierci babci.

Moja dom, moja mama. Sześć lat temu, na raka trzonu macicy zachorowała moja mama. To był bardzo ciężki okres dla nas. Mama wyszła z tego. Miała operację, wycieli jej wszystko. Miała tylko sprawdzać co jakiś czas czy nic się tam nie dzieje. I przestać palić papierosy, bo to był główny czynnik.
Niestety nie udało się. Nie rzuciła, paliła. Ciężko był jej przegadać. Cały czas jej o tym mówiłam, ale nie upilnujesz dorosłej kobiety. Ma już ona swój rozum.
Powtarzałam jej, że mocno ją kocham, niech pamięta, że ma bardzo młode dzieci. One chcą, żeby zdążyła poznać wnuki i być z nimi.
Ojciec się zmienił. Na chwilę, na kilak miesięcy.
Ale jak zobaczył, że mama już wróciła do kondycji, zaczął pić, robić jej awantury i wszystko wróciło do normy.
Ona dostała rentę, wiec to ona utrzymywała rodzinę. Siebie i jego. On do pracy to był ostatni.
Z nerwów paliła, to była jej jedyna ucieczka. Tak teraz sobie zdałam z tego sprawę. Nie chcę jej usprawiedliwiać, ale już za dużo przeszła, żeby ją osądzać.

Rok temu miała udar mózgu.
Sparaliżowana cała. Wróciła do chodzenia, ale ręką nadal jest niewładna.
Po roku stan się pogorszył. Za dużo leży, mało chodzi i ma problem z chodzeniem.
Jest pogrożona w depresji.
Skazana jak to mówi na ojca, który ją gnębi, raz jest dobrze, raz zachowuje się jak dziadek. Zostawia ją i idzie się napić, bo jak sam powtarza, ma już tego dość i strasznie się męczy z tym ciężarem.

Mama płacze. My pomagamy, jak tylko możemy, ale prawnym opiekunem jest ojciec i to on opiekuje się mamą.
Mama ma go dość. Nie raz mi mówiła, że ledwo z nim wyrabia. Wcześniej mogła odejść i mieć go w nosie, a teraz jest przywiązana do łóżka.

Dużo z nią rozmawiałam. Powiedziała mi pewną historię.
Miałam siostrę, która zamarła przy porodzie.
To były lata 80, gdzie usg nie było, więc nie wiedzieli jak to tam wszystko wyglada.
Mama opowiadała mi historię ze szpitala na porodówce.

Krzyczała i wołała lekarzy, że czuję, że już rodzi, na co oni, żeby się tak nie darła, że jest jeszcze czas i oni wiedzą kiedy.
Okazało się, że dziecko zakręciło się w pępowinę i udusiło.
Bardzo szlochała jak mi to mówiła.
Płakałam z nią.
Nie zdając sobie sprawy, co ona czuje i jak ją to boli mimo, że minęło 20 lat.
Mówiła, że najgorsze to urodzić martwe dziecko naturalnie.
Że była piękna. Że serce się pękło jak ją zobaczyła. Nie mogła się pozbierać.
Płaczę w tym momencie, jak to piszę.

Mówiła, że miała straszną traumę i bała się mieć dzieci, bo cały czas myślała, że to się powtórzy.
Moja siostra zm. i ur. się 6.10.
Mój ojciec jakoś nie za bardzo liczył się z uczuciami mamy ani nikt z rodziny z tego co mówiła.
Ojciec tłumaczył jej, że trzeba zrobić kolejne to zapomni o tamtym.
5.10 rok poźniej urodziłam się ja. Niestety nie byłam chłopcem, a ojciec chciał bardzo syna. Więc męczył matkę o kolejne dziecko. Po dwóch latach urodził się mój brat.
Jak to podsumowała mama, całe szczęście, bo zapładniałby mnie do upadłego.
Jest nas troje. Moja starsza siostra, ja i brat.

Tak nas bardzo chciał, a naprawdę ojciec mieszkał z nami, a nie interesował się nami.
Zrobił nas jak koty.
To mama zajmował się i utrzymywała rodzinę.
Ojciec na nas nie łożył i nie interesowało go, czy mamy co jeść, czy mamy książki, zeszyty i dresy do szkoły.

On już swoje zrobił.
Zapłodnił, a o resztę martwcie się sami.
Pewnego dnia, zostawił nas i odszedł do jakieś młodej dziewczyny.
Po roku wrócił, bo nic ciekawego nie miała mu do zaproponowania.
Matka go przyjęła myśląc jak po latach powiedziała, że to dla dobra dzieci.
Co nie do końca było dla nas dobre.
Zaczęło się piekło.

W wieku szesnastu lat moja siostra zaszła w ciążę.
Cała rodzina się na nas obraziła, jaki to wstyd i hańba.
Jak to moi rodzice są nieodpowiedzialni i nie dopilnowali nastolatki.
Nagle zaczęli się mnie czepiać. Miałam wtedy 13 lat. Żebym tylko ja nie przyniosła dziecka, bo wtedy mnie wygonią z domu i zrzekną się mnie. Że to były wstyd.
Raz można się pomylić, ale już drugi nie. Wisiało to nade mną długo.
Ojciec zabronił mi się spotykać z chłopakami.
Zakaz kogokolwiek przyprowadzania do domu.

Przy każdych spotkaniach rodzinnych były awantury, wyzywanie nas, moich rodziców, tego malutkiego chłopca od najgorszych.
Wtedy pomyślałam, dlaczego ona nie usunęła. Niech to piekło się skończy.
Obiecywałam sobie, że jak tylko będę pełnoletnia to ucieknę i będę żyła tak jak ja chcę.

Moi bracia cioteczni wiele lat ode mnie starsi przyjeżdżali do mnie i ciągle mnie umoralniali.
Babcia ze strony ojca. Jego przyrodnie siostry, nakazywały, żebym tylko ja się z kimś nie puściła i nie przyniosła dziecka.
Przestałam tam jeździć.
Myśl o tym, że już niedługo się wyprowadzę dawała mi jakiś sens.
Tak też zrobiłam.


Pomagałam siostrze wychowywać dziecko.
Odcięłam się całkowicie od rodziny.
Zaczęłam się stawiać i mówić co myślę.
Wyklinali mnie i wyganiali z domu.
Przestałam spędzać z nimi święta.
Mama płakała, ale wyjaśniłam, dlaczego to robię. To było dla mojego dobra psychicznego.
Miałam święty spokój.
Robiłam to co chciałam.
Do męża i dzieci nie było mi śpieszno. Miałam złe doświadczenia z tym. Pomyślałam, jak to ma tak wyglądać, to ja nie chcę. Wolę sama za siebie decydować.
Pamiętam jak ciocia, żona wujka od strony mamy często płakała i mówiła, że wujek wyzywa ją od dziwek, bo założyła spódnicę przed kolano po 40stce. Byli długo w seperacji. Mieszkali razem, ale spali w oddzielnych pokojach. Nie było kasy, wujek był na rencie, dużo pił i palił w końcu zachorował i siedział w domu. Ciotka zaczęła wyjeżdżać do Włoszech za chlebem. Jak tylko wracała, wyklinał, że na pewno się tam puszcza i ma kochanków. Bił ją. Dzieci były już dorosłe, ale ona i tak pracował, bo dawała im pieniądze i wspierała w ich decyzjach. Ona nie lubiła gotować, czasem, ale wolała spędzać inaczej czas. Kulturalnie. Wujkowi się to nie spodobało. Za to on lubił gotować, ale miał z tym jakiś problem i ubliżał cioci, że ona nie nadaje się do niczego, bo to on sprząta i gotuje. Ona zarabiała kasę we Włoszech. Nie doceniał tego.
Kolejny wujek robił to samo ze swoją żoną.

Mama pewnego razu, jak zaczynałam studia, bardzo mi kibicowała i powtarzała:"dziecko, korzystaj, ucz się. Ja chciałam się uczyć, dziadek powiedział, że ja nie muszę chodzić do szkoły, bo i tak będę w domu z dziećmi siedzieć i gotować".
Posmutniałam i zrobiło mi się żal mamy. Ona nie mogła decydować. Dziadek jej nie pozwolił, a że on trzymał kasę, to jej po prostu jej nie dał. Powiedział, że tylko mężczyźni muszą być wykształceni.
Wyjechała do Czechosłowacji na dziesięć lat. Tam jak mówiła mogła się spełniać, pomimo, że i tam za kolorowo nie było. Ale już na pewno mogła decydować o sobie i zarabiać na siebie pieniądze, żeby nikt jej nie wydzielał.

A teraz niech mi ktoś napisze, czy nas kobiety można traktować z szacunkiem? CZy jego definicja jeszcze istnieje?
Czy ja mogłabym decydować sama za siebie, za swoje sumienie?
Tu nie chodzi o nasze kaprysy. Chodzi o możliwości. O wybór.
Ja też chcę mieć taki wybór. A to jaką decyzję podejmę już niech ona będzie rozliczeniem tylko i wyłącznie moim.

Pozdrawiam,
Luna O











































piątek, 29 lipca 2016

Nie-idealna.

Technologie idą do przodu, to czemu miały by nie iść inne sprawy. To byłoby |nienaturalne|. Internet króluje, selfie, poziom życia zmienia się na sztuczny. Każdy ma już snapchata i opowiada swoją historię. Nagrywamy siebie nawet jak wstajemy z łóżka, czy robimy sobie herbatę. Już nie jest to intymna i osobista sprawa. Wszystkim się afiszujemy. Jak malujemy mieszkanie ze swoim chłopakiem i jak świetnie się przy tym bawimy, brudzimy. A na dodatek jesteśmy zakochani.






Za około 20 lat będzie sztuczna inteligencja. To nie żart- to fakt. Wydaje się, że 20 lat to wcale nie tak dużo.
Mało osób czyta, interesuje się literaturą, sztuką. Wszystko jest na łatwiznę. Najwięcej jest tego, co jest modne, a teraz jest moda na bycie idealnym. Na kicz i tandetę.
Rozmowy o kosmetykach, nowych modnych zabiegach, wakacje na wypasie. Operacje już na wszystko. Nowe piersi, nowa buzia, sztuczne duże zęby. W pewnym miejscu w Warszawie (są takie kluby) kobiety wszystkie wyglądają jak z jednej taśmy. Brwi zrobione, rzęsy, usta, policzki, zęby i podobnie ubrane. Jakby były jedną wielką rodziną.
Reklamy informują nas: "Bądź lepszą wersją siebie!". A tam jest taka mała informacja pod * popraw się? zrób operację? czy raczej bądź dobrym człowiekiem, akceptuj siebie, kochaj siebie i żyj w zgodzie ze sobą i z innymi. Obejrzyj się za siebie i przypomnij sobie w jakim miejscu byłeś, a w jakim jesteś teraz. Ale nie dlatego, że miałaś małe cycki, a teraz masz duże, tylko czy po drodze nie krzywdzisz siebie i innych.
Czy to jest ta dobra zmiana?


czwartek, 2 czerwca 2016

Na wspak- czyli jak zrozumieć mężczyzn.

Jeśli ktoś mi wmówi, że to kobiety są skomplikowane, to zrezygnuję z bycia nią.
Ostatnio miałam spięcie z moim ukochanym.
Poniedziałek jak poniedziałek.
Wracam jak zawsze ok.18 do mieszkania. On zresztą też. Tym razem ja byłam pierwsza, a w mieszkaniu zastałam mojego psa i Panią Anię, która pomaga nam w utrzymaniu czystości w naszych komnatach.
Wyszłam z psem. Pogadałam jeszcze chwilę z Panią Ania po czym sprawdziłam swój telefon. Mam wiadomość od niego, że będzie później, bo odwiedza swojego syna. Myślę sobie, OK. Też wychodzę. Więc napisałam mu, że dla mnie spoko, ja też wychodzę i będę później.
Kropka.
Nie napisałam z kim i gdzie.  Nawet nie przeszło mi przez myśl, że coś nie tak zrobiłam.
Nie dopytał, więc pochłonęła mnie rozmowa i zapomniałam o tym.
Stwierdził, jak mi później powiedział, że nie chciał mnie kontrolować.
Bardzo tego nie lubię. On zresztą też.
W większości jak nie wychodzimy razem, to informujemy siebie, gdzie będziemy etc etc.
A jak nie zdążymy, to piszemy sms, czy jakąś wiadomość na FB.
Nie wydzwaniamy, nie piszemy non stop, szanujemy czas, gdzieś tam na mieście.
Wyszłam o 19, wróciłam o 23.
Spotkałam się z kolegą z teatru, bo razem będziemy w etiudzie. A poza tym dawno się wdzieliśmy, bo był chory, więc chciał mi opowiedzieć, jak było na długim weekendzie z jego nową dziewczyną bla bla bla.
Tak się rozgadaliśmy, że dobijała 23.
Nie sprawdzałam telefonu. Była gdzieś tam zakopany w worku.
Po czym sprawdziłam, a tam wiadomość od mojego chłopaka:"czy wszystko gut?", odpisałam, że tak i właśnie się już zbieram i zaraz będę się tulić z nim.

Wróciłam, on już spał. Wykąpałam się i szybko wskoczyłam do naszego cieplutkiego łóżeczka.
Przytuliam się. Obudził się. Zapytał, czy byłam nad Wisłą. Ja, że nie - w knajpce,  na lemoniadzie, z kolegą z teatru.
No i się zaczęło.
Czy zrobiłam to specjalnie, żeby był zazdrosny. Dlaczego tym razem nic mu nie napisałam, gdzie i z kim jestem.
Czy chciałam coś ukryć. Czy ma powody do zazdrości?
No i awantura.

Ciężko było mi się wytłumaczyć, bo nic złego nie zrobiłam. Jestem w nim zakochana po uszy już prawie dwa lata i nadal się nim chwalę i opowiadam każdemu. Mieszkamy razem prawie rok. Jest nam razem cudownie. Ale zazdrość przyszła sama. To chyba znak, że mu na mnie zależy, że kocha.
Ja też jestem zazdrosna troszeczkę. Gorzej byłoby gdybym nie była.
Sprawa została wyjaśniona. Mimo to coś nadal wisi.
Nie chcę, żeby kiedykolwiek myślał, że chcę go sprowokować do zazdrości. To nie świadczyłoby nic dobrego o mnie. Nie dawać mu podstaw do podejrzeń. Chce żeby mi ufał i vice versa. Nie chcę nakręcać spirali nienawiści, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Czasami chodzi o to, żeby nie dyskutować. Przyznać się do błędu, przeprosić i na następny raz uważać.
Zazdrość to nic złego, ale nie warto jej nakręcać.

Czasem trzeba bardziej dowartościować drugą połówkę, jak ma gorszy czas. Raz na jakiś czas z czegoś zrezygnować, żeby poczuł się wyjątkowo.
Kompromis, który w związku wcale nie jest taki łatwy.
Uczę się go.


czwartek, 19 maja 2016

Księżniczka jeszcze nie królewna.

Wczoraj jak wracałam do domu autobusem, wsiadła na przystanku dziewczynka w pięknej białej sukni z wiankiem na głowie. Niewinność biła z daleka. Biel przysłaniał innych pasażerów obok. Miała biały tydzień po komunii.
Też taki kiedyś miałam.
Tak patrząc na nią, stwierdziłam, że ja już nie mam parcia na ślub i białą suknię. Swój mały ślub już miałam jako ośmioletnia dziewczynka.
Pamiętam jakie to było dla mnie ważna jaki wianej sobie kupię. Sukienkę niestety miałam już po siostrze, w ramach oszczędności. Ale i tak była ładna, choć oczywiście jęczałam mamie, że chcę nową. Chcę być księżniczką. Najpierw wianek, później buty. Mama na na pewno miała mnie dość, pamiętam, że wkurzała się na mnie, że nie mogę się zdecydować.
Oczywiście. Musiałam mieć wszystko idealne. To był mój ważny dzień. Nie mogłam wyglądać gorzej od moich koleżanek. Pokazywałyśmy sobie te wszystkie dodatki. Jedna druga odwiedzała. Byłyśmy ciekawe. I zazdrosne. Już wtedy żadna nie chciała zdradzić fryzury. Choć i tak większość  miała pokręcone włosy, jak aniołki albo koki. Ja niestety miałam zwyczajnie rozpuszczone włosy długie i grzywkę. Mama nie miała czasu mi pokręcić, bo dużo miałam obowiązków. A dwa dni wcześniej zostawił nas tata. Więc jeszcze dodatkowo tym się zamartwiała. Moje włosy przy tym to był pikuś.
Przypominałam sobie co dostałam na komunię. Były to kwiaty- lilie. Zapach pogrzebowy. To był jednocześnie ślub, komunia i pogrzeb. Mój własny pogrzeb. Zapach lilii był ze mną przez 3 tygodnie. A kojarzy mi się z pogrzebem, bo gdy miałam 7 lat poszam na pogrzeb pierwszy raz. I tam był zapach lilii. Dużo lilii dostał ten chłopiec. U mnie w domu tez pachniało pogrzebem.

Dostałam jeszcze rower, zegarek, pierścionek, kolczyki i dużo pieniędzy. Czyli w większości t co się dostaje na ślub. Zegarek jak wiadomo symbol odmierzania czasu. To też symbol śmierci.


Jak na swoim blogu już śp. Maria Czubaszek pisała o ślubie i małżeństwie:

"Ludzie łączą się na dobre i na złe.
- A rozstają – westchnęła córka mojej sąsiadki – na dobre.
- Bo nawet w dzisiejszych czasach dobro czasem zwycięża."


W tym roku pośród moich znajomych jest jakiś wielki boom ślubowy, dzieciowy. 
Moje koleżanki jak zaczęły mi opowiadać, ile to czasu potrzeba na przygotowanie, załatwianie, to odechciało mi się wszystkiego. Ja przed komunią miałam mały zalążek tego, co może się pojawić podczas przygotowania ślubu. Dwa lata przygotowań. Piętnaście minut przysięgi. Trzy lata wspólnego życia. Zakładam, że chociaż tyle wytrwają. Rok w seperacji i kolejny rok na rozwód. Jakby to wszystko podliczyć, to spędzili ze sobą sporo czasu.  

Szum, szaleństwo i zmęczenie przy załatwianiu tego wszystkiego. To mi przypomina scenę z z filmu: "Dzikie historie". Skoro wydaliśmy tyle pieniędzy, to chociaż wytrwajmy do końca ślubu. Zjedzmy ten tort, bo wybieraliśmy go przez tydzień. Sporo na to czasu poświeciliśmy. Niektórzy ją dzień przed ślubem nie są pewni czy na pewno chcą go wziąć, ale tak jakoś głupio się wycofać. Może się uda. Może go/ją pokocham. Tyle pieniędzy i czasu w to włożyliśmy. 

Nie, to nie dla mnie. 
Ja nie potrzebuję całego tego cyrku tylko po to, żeby poczuć się księżniczką. 
Ja już nią jestem. Zostało mi to z komunii. 


poniedziałek, 25 stycznia 2016

Pogotowie alkoholowe.

DDA, współuzależnienie, życie z alkoholikiem.

Opisz swoje życie w dwóch zdaniach? Ja opisuję swój ostatni tydzień do reszty nie chcę wracać. To samo wraca.

Codziennie rano wstawałam z myślą, czy jeszcze żyje. Nerwowo sprawdzałam telefon, FB i inne komunikatory. Budziłam się w nocy cała spocona, nie mogąc złapać oddechu. Szczękościsk, ból głowy i spięte mięśnie. Chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam. Jakby mnie tam nie było. Jakby coś uleciało i nie mogło do mnie wrócić. Chciałam płakać, ale znowu nie potrafiłam. Strach mnie napędzał. Modliłam się tylko, żeby usnąć. Szukałam ciepła. Nerwowo rozglądałam się po łóżku i szukałam mojego Ukochanego. Znalazłam. Spał. Nie obudziłam. Wtuliłam się i powoli zasypiałam.
Zaczął dzwonić budzik 7:20. Drzemka 7:40. Zanim obudziła mnie drzemka, dzwonił telefon z tak straszliwym dźwiękiem, że wstałam na równe nogi. Dzwonił do mnie brat. Oddech krótki. Bełkocze. Nerwowy. Bardzo szybko mówi. Nie rozumiem go, sama zaczynam się denerwować. Podnoszę głos, proszę, żeby mówił wyraźniej i głośniej. Jest roztrzęsiony, krzyczy, że umiera. Prosi, żebym go zabrała. Powtarza to kilkukrotnie. Tłumaczę mu, że teraz nie mogę, jak skończę pracę. Proszę, żeby się położył, usnął i oddzwonię do niego później. Posłuchał i rozłączył się. Mimo, że poczułam ulgę, nadał czuję się zestresowana i na niczym nie mogę się skupić. Jestem zła. Na niego, na siebie, na wszystkich. Czuję się bezsilna. Wydzwaniał jeszcze kilka razy. Szantażował mnie emocjonalnie. Dostawałam już szału i musiałam go ciągle uspokajać, że będę po 18. Po pracy jadę do niego. Był u swojej dziewczyny, która g zamknęła. Nie mogłam się dostać do mieszkania, czekałam pod drzwiami. Rozmawiałam z nim przez drzwi, że zaraz przyjdzie jego dziewczyna i nam otworzy. Powiedziałam, żeby już czekał spakowany, bo zamówiłam taksówkę. Wyjaśniłam, że zabieram go tam, gdzie jego miejsce. Zanim przyjechała minęła godzina. Przez ten czas słyszałam jak rzygał, pluł, palił. Słyszałam jak nie może z niego wyjść potwór. Przeraźliwie mu się odbijało. Nie mógł się wyrzygać. Te odgłosy były przerażające. Jakby miał wyzionąć dusze. Przyjechała jego dziewczyna, powiedziała mi cześć, a  do niego nic. Jak już wychodziliśmy, to rzuciła w moje stronę takie słowa:
"Zrób coś z nim, on ma problem. On nawet w nocy wstaje do sklepu po wódkę." Kochana Dziewczyna. Szkoda, że nie widziała tego wcześniej i nie potrafiła mu pomóc. Palił strasznie dużo papierosów. Cały roztrzęsiony, czerwony, wychudzony. Wyglądał jak potwór. Pomyślałam, że to nie jest mój brat. Gdzie jest ten, z którym się wychowywałam. Co się stało. W taksówce w powietrzu wisi nieprzyjemny zapach. odór straszliwy. Alkohol ciężki unosił się w powietrzu. Nie mogłam tego znieść. Ponownie miałam ochotę krzyczeć. A on nerwowo zaczął mlaskać, ale tak, że stało się to wkurwiające. Myślałam, że nie dojadę do mieszkania. Poprosiłam kierowce, żeby otworzył nam okno i włączył głośniej muzykę. Miałam go dość. Jednocześnie chciałam na niego krzyczeć, a kolejnym razem tulić. Wysiedliśmy wcześniej. Spacer dobrze mu zrobi. Obok sklepu powiedział, że musi sobie kupić czteropak, bo nie zejdzie tak od razu. Będzie miał padaczkę. Kupił. Na początku się sprzeciwiłam, ale później zgodziłam. Przeczytałam w jakimś artykule, że rzeczywiście tak jest.  Padaczkę miał. Piwa wypite, kolejne kupił. Wypił wino, które było schowane na "wyjątkowe okazje". Wszystko wypił. Krzyczał, że go boli, że nie może tego znieść. Że umiera.
To był dzień pierwszy - wtorek.

Środa rano.
Telefon nie przestawał dzwonić. Nieznośny dzwonek dawał o sobie znać. Już nie potrzebowałam budzika i drzemki. Mój brat skutecznie mnie budził. Wpadałam w złość, że tylko ja muszę tego słuchać. Nie miał nikogo innego. Tylko ja zgodziłam się mu pomóc. Tylko ja, i ja i ja.
Załatwiłam z siostrą przerwanie ciągu alkoholowego na czwartek. Ale nie mogłyśmy czekać, bo zaczął demolować mieszkanie, nie spał, chodził, był nieznośny i absorbujący. Płakał. Krzyczał. Prosił i pomoc. Miał "białą gorączkę", delirium poalkoholowe. Umówiłam lekarza na 21. Przyjechałam od razu po pracy. Byłam 18:30. On nie śpi, chodzi. Wędruje. Gada jak najęty. Zagaduję go, pyta o której przyjedzie lekarz. Pytał co 5 min. Czas mu się dłuży. Dostaję szału, zaczynam na niego krzyczeć, żeby dał mi spokój, że tak jak mu mówiłam, lekarz będzie o 21, więc jeszcze mamy trochę czasu. On nic nie rozumie, nic do niego nie dociera. Staram się czymś zająć, ale nic mi się nic chce. Czuję strach. Smród alkoholu i fajek przysparza mnie o mdłości. Otwieram okna i spryskuję to odświeżaczem. Czuję, że przesiąkłam tym alkoholem. Wącham się nerwowo. Dobija 21. Lekarz wysyła mi sms, że się spóźni, bo ma problem z obecnym pacjentem.
Jeszcze tego brakowało. Nie mogę go uspokoić, wyzywa się na mnie, że lekarz robi mnie w chuja. Wydarłam się na niego i powiedziałam, że jak jeszcze raz przyjdzie i będzie mi ględził, to zaraz go uśpię innymi metodami. W końcu poszedł do swojego pokoju i leżał. Już nie wychodził. Usnął. Cud. Lekarz zjawił się łaskawie o 22:30, 1,5 spóźnienia. Poszliśmy do jego pokoju. Tam nie było kolorowo. Typowa melina. Bród, smród. A przecież mój brat tak bardzo lubi porządek i czystość. Widocznie wtedy mu jakoś nie przeszkadzało. Po wódce chyba juz nie istotny jest porządek, zapach i czyste ubrania. Ma na tym punkcie obsesje. Tak samo jak na czystości w pokoju, w łazience, w mieszkaniu. pokój wyglądał jak po wojnie. Rozlany alkohol, zupki chińskie, ubrania po całym pokoju. Firanka była szara. Kiedyś pewnie biała. Dywan zalany, na ścianie odpryski po winie. Kołdra bez poszwy. On w slipkach. Lekarz go budził. Po przebudzeniu był w szoku, ale wiedział, że lekarz ma przyjechać i mu pomóc. Wyjaśnił mu, po co tu jest, dlaczego to robi. Brat bełkotał. Lekarz wyjaśnił mu, że to ostatni dzwonek. Że w jego wieku i jeszcze młodszych na intensywnej terapii wysyła do kostnicy. Żeby się zastanowił, że teraz trzeba pomyśleć o terapii, o zaszyciu się i wróceniu do trzeźwości, bo może być za późno, a szkoda by było, gdyby taki młody człowiek już umarł. Brat ma 26 la. Pije od 6 lat. Z tego co ja wiem, ale pewnie już jako małolat zaczął. Myślę, że tak poważnie od 18 roku życia. Dał mu kroplówkę. Dorzucił relanium. Uśpił go. Wypisał nam receptę i dawki jakie mamy mu dawać. Leki na sen, uspokojenie i padaczkę.

Czwartek.
Telefon do siostry. wkurwiona, że nie może z nim wytrzymać. Tabletki nie działają, on nadal wypija alkohole jej, nie śpi i jest męczący. tabletki go trochę uspokoiły, ale nadal chodzi i tłucze wszystko. w wannie pełno krwi, on cała głowa pocięta. upadł, stłukł dużą świeczkę, która jeszcze pocięła mu twarz. Nie wiadomo, czy uszkodził sobie głowę, czy nie. Po pracy pojechałam tam i kontrolowałam go jakiś czas, przekazując mojej siostrze, żeby dawała mu leki. Dawała za mało, te dawki w ogóle na niego nie działały. Poszedł do sklepu, wypiła kilka piwek. Ledwo co chodził, ale to nie powstrzyma alkoholika. To silniejsze. Już nie płakał. Ale jego twarz i wyraz przedstawiały śmierć. On był żywym trupem. Degeneracja. Dno. Chodził do łazienki i darło z niego, jakby chciał sam się wyrzygać. Odgłos jakiegoś bydlęcia.

Piątek.
Od rana sms od siostry, że mieszkanie jest zdemolowane i ona nie chce go juz tam. Chce, żeby się wyprowadził, ona nie będzie na to wszystko patrzyła. Ma dość. Z pogróżkami, jakby to był tylko mój brat. Wkurwiłam się, bo razem ze mną postanowiła mu pomóc, ale jak już było trudniej, to nie wytrzymała i chce go wyrzucić. Tak jest najlepiej, najwygodniej. Zadzwonił do mnie bełkoczącym głosem. Zaczęłam mu wyjaśniać. I tak pewnie nic nie rozumiał, ale przynajmniej się słuchał. Cały czas prosiłam, żeby wziął tabletkę i położył się spać. Dochodziła 12. Nie wytrzymałam i poprosiłam moją szefową, żeby mnie zwolniła, bo mam kłopoty rodzinne. Płakałam. Jak tylko wyszłam z pracy, zaczęłam płakać. Czułam żal, wstyd. Czułam się jakbym to ja miałam problem z alkoholem, a nie mam go. Jestem współuzależniona. Wysiadłam z autobusu. Cała się trzęsłam i bałam. Straszliwie się bałam. Nie mogłam iść, blokowało mnie. Mowę mi odebrało. Bałam się tego, co tam się dzieje, co ja zastanę. Co się z nim dzieje. Czy on jeszcze żyje? Weszłam do mieszkania. On ledwo stał na nogach. Był już ubrany w kurtkę, gotowy do zejścia na dół do sklepu. Prosiłam go bardzo długo, żeby się rozebrał i poszedł spać. Że dam mu tabletki i uśnie. Nie słuchał, chciał bardzo pójść do sklepu. Zaczął ściemniać, że nie ma już papierosów. Po czym znalazłam dwie całe paczki. Kombinował i kłamał. Cały ten czas kłamał. Obrzydliwy kłamczuch. Wstrętny. A ja mu zaufałam. Nie można im ufać. nawet jak będzie potarzał, że on już się zmieni. Gówno prawda. Alkoholik zawsze będzie alkoholikiem. Choć wierzę, że się nawróci. Ale ja już do niego ręki nie wyciągnę. Teraz wszystko zależy od niego.
Dziś już jestem na detoksie. Po całej mojej nocy nie przespanej i nafaszerowaniu go końską dawką tabletek, przespał całą noc. Obudził się trzeźwy. Spakowałam go, odwiozłam i czekam aż coś do niego trafi. Na razie jest potulny, ale w jego oczach jest smutek i kłamstwo. Jestem przekonana, że on będzie nadal pił, że nic nie zrozumiał. Ale to już jego decyzja.
















czwartek, 14 stycznia 2016

Ważka

Nie było mnie tutaj przez rok. Wydawałoby się, że to wcale nie tak sporo czasu. A jednak dla mnie to był kawałek życia, w którym dużo się zmieniło, a jeszcze więcej mogło się zmienić. Gdyby nie pewne sytuacje.
Nie chcę się teraz rozpisywać, co dobrego albo co złego mi się przytrafiło. Najbardziej zastanawia mnie to, dlaczego w ciągu tego roku nic nie napisałam?
Wiele razy chciałam "coś" napisać. Zrelacjonować moje dni. Ale nie doszło do tej sytuacji.



Rok temu w Sylwestra obiecałam sobie, że rok 2015, będzie rokiem podróży. I taki był. To nie były tylko podróże fizyczne, ale i duchowe. 


Każda podróż ukształtowała mnie i dzięki temu mogłam poznać kolejną cząstkę siebie. Oczywiście, nie będę hipokrytką twierdząc, że już siebie znam, a wręcz przeciwnie. Odkrywam się na nowo. Tak samo i z poznawaniem świata. 


Zwiedzając kolejne miejsca odkrywałam, że jestem zadowolona z tego, co mam i z siebie. Z przeróżnych możliwości jakie mam na wyciągniecie ręki, a których nie widziałam wcześniej, bo ktoś mnie sprowadzał "na ziemię" twierdząc, że to niemożliwe. Wcale tak nie jest. Proszę nikogo nie słuchać, tylko swojej intuicji, ciała i głosu wewnętrznego. Może ktoś sobie pomyśleć, że to jakieś brednie i nic nie ważne słowa. Wcale mnie to nie interesuje. Może mnie ktoś nazywać niereformowalną, nienormalną, nie życiowa, czy jakoś tak. Od dziecka mi to wmawiano i blokowano mi moją energię i siłę, z którą się urodziłam. Zaczęłam w nią wierzyć. Zaczęłam wierzyć w siebie i swoją moc.  
Niedobre w ludziach jest to, że każdemu chcą na siłę wklepywać swoje mądrości, ale to nie działa u każdego tak samo. Jeśli ktoś czuje inaczej, to czemu nie pozwolimy mu tak robić. Tylko od razu spychamy do wora, które nam się nie podoba.  
Nauczmy się akceptować to jakim jest i nie ulepszajmy tego, a pokochajmy. I to nie tylko tyczy się rzeczy, ale i ludzi. Nie uszczęśliwiajmy ich na siłę i nie zmieniajmy. 
Ważne jest tu i teraz. 


Szukaj na tym blogu