Translate

czwartek, 22 stycznia 2015

Brudny Berlin

Z propozycją wyszła Gosia.

- "Jedziemy do Berlina na sylwestra? (To było miesiąc przed)
ja: oczywiście!

Po godzinie napisała, że mam na mailu bilet. I Sylwester z głowy. Ale, żeby nie było tak łatwo, to została najważniejsza kwestia do załatwienia - nocleg. Przekonane, że to formalność, szukałyśmy nie śpiesząc się za specjalnie. Na zasadzie - zdążymy!

Tydzień przed, zaczęłyśmy lekko panikować, ale dzień przed byłyśmy totalnie zdesperowane. Ostatni dzień w pracy 29.12.
Na couchu sporo osób odmówiła, hotele/hostele/motele były za drogie.
Ja już straciłam nadzieję i pogodziłam się, że bilety przepadną. Gosia nie pozwoliła mi tak szybko się poddać. Zadzwoniła do mnie. Byłam przekonana, że ona też zrezygnowała nie liczyłam na cuda.
A jednak!
Udało się!
Z piątej ręki, załatwiłyśmy sobie nocleg za uśmiech. Dosłownie.
Jak człowiek może się pozytywnie zaskoczyć.
Byłyśmy tak zaaferowane, że nie miałyśmy nic przygotowane. Wyjazd na 5 dni. Nie miałam czystych ubrań. Ubrań nie miałam. Byłam na wylocie, bo chwilowo mieszkałam na Wilanowie. Jedną nogą na Ursynowie a większość ciuchów porozrzucana po Warszawie. Zrobiłam szybkie zakupy: MAJTEK!

Okazało się, że nie wzięłam dowodu. Znowu musiałam jechać na Ursynów. Całe życie na wariata.
W końcu się udało. Walizka spakowana, teraz tylko nie usnąć. Wyjazd o 5 rano.
Serce od kawy prawie wyskoczyło mi ze skóry.

Po drodze, oczywiście zaczepił mnie pan na przystanku. To się zdarza.

Prawie 10 godzin autobusem. Aaaa. Moje kolana.
Udało się.

DZIEŃ DOBRY, BERLINIE!
Brudno, szaro-biało.
przypadkiem #streetart#

W głębi osiedla. Nasz blok.

w drodze do East Side Gallery

Zwiedziłyśmy to, co wypadało. Berlin nie zrobił wielkiego na mnie wrażenia. Prócz jednego. 
To porównanie może nie będzie na miejscu, ale dobre i to. 
Tam ci ludzie w porównaniu z naszymi, nie są odrysowani od cyrkla jak grupka ludzi zebrana w jednym miejscu w Warszawie. Ludzie mimo deszczu, śniegu, wiatru jeździli na rowerach. Czułam się też wyjątkowo. Byli dla nas mili, pomagali, uśmiechali się. 
Mieszkałyśmy z trzema chłopakami. Francuzami. Nie byli problemowi, ale na przemian puszczali bąki, jarali maryśkę i robili jedzenie, które śmierdziało jak w kebabie albo tanim chińczyku. 

Byłyśmy skrepowane, bo po tym wszystkim mieli jakieś dziwne zabawy. I pewnego razu przechodząc obok kuchni zobaczyłam, że zachowywali się dziwnie. 
Zazwyczaj kuchnia była zamknięta. Więc nie wiem dlaczego, ale to był dla nas luksus. A tak poza tym, w tym mieszkaniu była domówka na sylwestra. Brałyśmy w niej udział, ale tam ludzie nie tańczą, tylko ciągle rozmawiają...
Byłyśmy senne. 
Usnęłyśmy i obudziłyśmy się o 2 w nocy i wtedy otworzyłyśmy w łóżku szampana. Śmiałyśmy się jak szalone i tak przez następne 3 dni. 
Co jest ciekawe, że większa częśc Berlina jest w większości cała w grafitti. Intelektualiści przemieszczający się po ulicach. Trampki, dziury, tunele, pełno tatuaży. Kolorowe włosy.  To mi się podobało. W oczach ludzi w metrze, czy na ulicy można dostrzec jaką posiadają wrażliwość. Jakie doświadczenie mają i jak wiele jeszcze mają do pokazania. 

Mnie w ostatnim dniu zaczepił chłopak w metrze, mówiąc w stylu, że lubi patrzeć na ludzi którzy się uśmiechają, że mam radosną buzie i oczy. (śmiałam się wtedy, na przemian uśmiechając) chyba był naćpany, ale...
haha
Jakoś nie za specjalnie chce mi się już opisywać. Więc skończę na tym. 

Pozdrawiam fanów!


Szukaj na tym blogu