Translate

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dwa dni w Krakowie - anything else?

Hej, przygodo!


Czułam to już do piątku, czekając dwie godziny przy Czerniakowskiej na autobus.
Fuck!
Oczywiście, jak tylko poszłam na inny przystanek, ten od razu przyjechał.
No super.
Tylko szkoda, że byłam za daleko, żeby tam dobiec. A miałam do tej koleżanki,dosłownie 30 min z przesiadką. Dotarłam na 22:00 posiedziałam dwie godziny i usnęłam na fotelu.
Aaa. O 6:15 pociąg do Krakowa. Wstałam, wyszłam. Tym razem dojechałam szybciej do domu, ale tylko o godzinę.
W domu byłam o 3. Na 6 pociąg. Stwierdziłam, że nie ma co się rozbierać, przebierać, położyłam się w tym, w czym przyszłam.
To tak , jak z tego filmy: " Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Spałam dwie godziny. Budziłam się co 30 min z przerażeniem, że zaspałam.
Udało się.
Dotarłam, wsiadłam do pociągu.
Jadę.
Poczułam ulgę.
Dobrze też byłaby poczuć ją na bilecie, który był studencki, a ja nie miałam ważnej legitymacji. Cierpliwie czekałam na konduktora. Była to kobieta. Mówię, że zapomniałam legitymacji, chcę dopłacić.Ona mówi, że dobrze, ale ja muszę pani wypisać nowy bilet i poproszę za całość 59 Ale dodała, proszę Pani, pani jedzie nie tym pociągiem, co ma Pani na bilecie!
Nieeee, to koszmar. jeszcze tego brakowało. Ale okazało się, że mój miał jechać 3 h, a ten jedzie 6 h. Trudno, miałam być na 9, byłam po 12. Świetnie, wszystko świetnie, ale ja mam tylko 35 zł.
W tym momencie, po raz kolejny chciało mi się płakać.
Dlaczego?
Nawet nie było od kogo pożyczyć. W przedziale, sami ciule. Dwóch dziwnych typów, a przecież nie będę biegać po przedziałach i prosić o pożyczkę. Nie każdy jest altruistą. Nie bądźmy śmieszni. Mówię tej pani, jaka jest sytuacja, dała mi jeszcze czas na zastanowienie się, co dalej. Ale co ja jej miałam powiedzieć. Najśmieszniejsze było to , że zapytała mnie, ile mam lat. Skłamałam, ale po co? Przecież jeszcze obowiązywała mnie zniżka studencka. Wpadłam w jakiś szał, że posunęłam się absurdu, gdzie nigdy nie kłamałam, a propos wieku.
Czekałam, czekałam.
Przyszła, powtarzając, że nie wie , co ma ze mną zrobić. patrzyłam na nią - wiadomo. Smutne oczka, pokora, ja naprawdę, nie zrobiłam tego specjalnie. Nagle ona, poprosiła mnie o dopłatę 10 zł do miejscówki i poszła.
Mówiąc pod nosem: " jak mnie kontrola złapie, to będę miała po uszach i ona też".


Dziękuję Ci, dobra kobieto.
Bądź zdrowa.
Czułam, że nie chce mi zrobić na złość.
Podbiła bilet.
Tylko do tej pory zastanawia mnie, po co ja dopłaciłam 10 zł za miejsce?
Może nie chciała tak do końca podarować i wyzbyć się wyrzutów sumienia, to, chociaż te 10 zl, będzie dla mnie jakaś karą.
Oczywiście był drugi konduktor.
Wpadł tam jakieś 3 h po tej pani. Sprawdził, poszedł dalej, kamień z serca. Przywitało mnie oto tych dwóch panów!
How sweet!

tak mnie przywitał Kraków ;p


Kraków. Oh.


oh. było cudownie, mroźnie, mgliście, ale romantycznie. W drodze na spektakl do PWST


Ostatni raz byłam tu w kwietniu na festiwalu filmowym. Dworzec był cały w remoncie, ciężko było gdziekolwiek się dostać.
A teraz, to całkiem inna bajka. Przywitało mnie piękne słońce. Powiem wam, że tego było mi trzeba.
Tu jest całkiem inny klimat, a może tylko ja to tak odczuwam. Mniejsza, tak naprawdę. Poczułam błogostan. Cały rynek, zastawiony był świątecznymi budkami z przeróżnym jedzeniem, piciem i pamiątkami.
Tak bardzo chciałam napić się grzanego wina. Mhm.
Spacerowałam, obserwowałam tutejszych.
Chciałam zapalić, nie miałam ognia. I jakoś nie potrafiłam wyłapać tego z tłumu, kto mógłby mnie Przystanęłam przy jakiejś budce trzymając w ręku papierosa, którego tak bardzo chciałam zapalić.
Nagle ten pan, który był sprzedawcą, zapytał mnie czy szukam ognia i dał mi zapałki z jakimś góralskim napisem.
To mógłby być temat na bajkę: "Współczesna dziewczynka z zapałkami".
Po tak relaksującym spacerze udałam się do swojego apartamentu. Tam zostałam miło przywitana, Wyjaśniono mi, co i jak. Otworzyłam drzwi i pierwsze, co zrobiłam, to rzuciłam się na łóżko. Pomyślałam, że nie może być lepiej. Było najlepiej. Poczułam się, jak Kevin sam w Nowym Yorku, jak wynajął sobie najlepszy apartament, za, który zapłacił karta kredytową ojca.
Ojej.
Kąpiel, makijaż i szybciutko na PWST na spektakl "Helter Skelter"

Młodzi ludzie, nowe talenty,sztuka też niczego sobie. Powiem krótko, bardzo mi się podobało. Czasami absurdalna, ale dość zabawna. Ale nie równa. Były momenty, że nie była dobrze zagrana. Można było wyłapać amatorstwo, ale Ci młodzi aktorzy nieźle z tego wybrnęli. Były trzy role, które najbardziej mi się podobały. Dwóch panów o ciekawej osobowości oraz kobieta, która miała piękną dykcję. Jej głos mnie zaczarował.
Najbardziej jak śpiewała "The winner takes it all".
Urocza.
Ta piosenka oddawała wszystko to , co chciała przekazać wyrazić siebie.


Też tak czasami mam. Wolę wyrazić siebie przez muzykę. Tu i tekst i melodia odgrywają wszystko. Ekspresja. I ta piosenka w tym momencie oddawała i wyrażała mnie,stan, w którym się znajdowałam.
Szacunek dla młodych, zdolnych artystów. Jeśli będziecie mieli możliwość zobaczenia, polecam gorąco.

Niedziela.

A w niedzielę? - Oświęcim. Taak.



Pojechałam tam.
Potrzebowałam zobaczyć to - właśnie teraz. Czy to zdjęcie nie odzwierciedla wszystkiego? Już sama podróż była dla mnie refleksyjna. Jak tylko wjechałam do Oświęcimia to miasto było strasznie smutne.
Było strasznie dużo turystów zagranicznych. Tam jednak ludzie przyjeżdżają i chwała, im za to , że chcą zobaczyć, jak to naprawdę wyglądało. Choć większość sobie pewnie nie zdawała, aż tak bardzo z tego sprawy. To po tej wizycie, w muzeum zmienili zdanie.
Spacerowałam.
Za bardzo nie wiedziałam nawet, co mam sobie o tym wszystkim pomyśleć. Czytałam książki o tym, przeróżne. Od dziecka strasznie mnie to ciekawiło. Babcia, dziadek, mama. Ktoś ciągle o tym opowiadał. Ale mówili to tak, że to było dla mnie straszne. I było, jak zaczęłam wchodzić do ponumerowanych bloków. Kto wie, był, nie będę opisywać.
Tam trzeba być.
I każdy powinien być tam, chociaż raz w życiu. Nie zapominać o tej historii. Było strasznie zimno, po dwóch godzinach odwiedzin, przyszło mi coś takiego do głowy, że współcześni ludzie nie doceniają tego,co mają. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, wybierz się tam na zwiedzanie, a, wtedy Twoje podejście zmieni się diametralnie.
Może to głupie.
Wiem, nie chce być tutaj moralizatorką. Ale jak czasami słucham ludzi, którzy narzekają na wszystko, to mnie za przeproszeniem, szlak jasny trafia!
Zobaczyłam coś takiego i zrobiłam zdjęcie:



Róża...

To zdjęcie było zrobione w bloku, gdzie znajdowały się zdjęcia ofiar z Francji. Chyba nie muszę nic dodawać. Wyszłam z muzeum ostatnia. Pan z ochrony czekał na mnie. Podał mi moją torbę i wyszłam. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaka panowała cisza. I ta pogoda. Mróz, mgła. Latarnie za mgłą. Czekałam na autobus do Krakowa. Cisza i nikogo prócz tego. Autobus się spóźniał. Zaczynałam się bać, że nie wrócę do Krakowa na czas i do domu do Warszawy. Po kilku minutach opóźnienia przyjechał. Nie ukrywam, że się ucieszyłam. To co miałam zobaczyć i przeżyć, to zrobiłam. Czas na powrót do domu.


Kraków.


Bilet wykupiony z miejscówką.
O nic już więcej nie musiałam się martwić.
Tłok, ciasno, ledwo znalazłam swój przedział.
Oczywiście poleciały wióry, bo jakiś pan myślał, że nie przyjdę i trzymał moje miejsce z nadzieją, że sobie spokojnie usiądzie.
Przegoniłam dziada i heja.
A w przedziale sami mężczyźni.
Smród tanich, perfum, spoconych pach, skarpet.




Wyglądali jak braci. Tacy podobni...
Już wiem.
To te dziubki. Hehe
Sorry.
Patrzyli na mnie, ja na nich.

Excuse me, what's your name?


My name is:


Stanisław Przybyszewski,
Danuta Stenka,
 Rysio z Klanu,
Pajac,
Jay - Z,
Dorota Rabczewska,
Weronika Rostatii,
Wydział Polonistyki,
 Małgorzata Foremniak,
 Krystyna Janda,
Agata Buzek,
 Bogusław Linda,
 Joanna Krupa,
Natalia Kukulska,
Anna Jantar,
ciul...

OK, włączam sobie muzyczkę i idę spać. Nudno tu z wami.

Do widzenia Krakowie, dzień dobry Warszawo!

wtorek, 4 grudnia 2012

Yes, I Know That


Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że zawiesiłam Fejsbuka. Hę? jakieś komentarze? Jak to mówią: "nie ma fejsbunia, nie ma znajomych"- zgodzę się z tym. Ale dość o tym. Może spróbuję opowiedzieć, co wydarzyło się do tego czasu.

A więc, piątek w sumie, to był jeszcze ten dzień, gdzie oznajmiłam wszystkim, że od soboty, już będzie ze mną tylko i wyłącznie kontakt telefoniczny za pośrednictwem e-mail bądź przez bloga. Nie zapominając o realu, rzecz jasna. Poszłyśmy z koleżanką do klubu, gdzie odbywały się Andrzejki, taaak! Zrobiłyśmy sobie standardowo bifora, w jakimiś przejściu, gdzie od razu ochroniarz nas przegonił, więc schroniłyśmy się w jakiejś bramie. Tam za to, zostałyśmy zaskoczone przez dwóch młodych mężczyzn ( nawet byli całkiem przystojni!) Wpuścili nas przez bramę i zaproponowali bardzo otwarcie, że jak nie będziemy miały, co ze sobą zrobić, to zapraszają pod czwórkę. Nie ukrywam, że nie byłyśmy zaskoczone, bo takie sytuacje raz na jakiś czas nie są nam obce. Oczywiście nie skorzystałyśmy. Wypiłyśmy i rozeszłyśmy się w swoje strony. Czyli, ja z koleżanką tam gdzie, zaplanowałyśmy, a druga do swoich znajomych.

Po drodze, oczywiście musiał nas ktoś zaczepić. Na szczęście to była kobieta i to całkiem miła, ale nie Polka.

W środku - masa ludzi. Impreza z każdą minuta rozwijała się swoim tempem. Nie można było przejść, były tam jakieś urodziny, więc nagromadziło się tych ludzi jeszcze więcej. Zaczęłyśmy od kolejki po alkohol. jedno drugie, w miedzy czasie papieros i rozmowy. Bardzo poważne i szczere mimo tematycznej imprezy. Jak już poczułyśmy, że możemy tańczyć, zeszłyśmy na dół i się zaczęło.

Nie wiem, jak wy, ale ja dostaję palpitacji, jak zaczepiają mnie krogulce. Tłumaczę, krzyczę, bo muzyka jest tak głośna, że ten pajac nie słyszy tego, że ma zabrać swoją rączkę z mojego brzucha. Nosz, co za ludzie! Mężczyźni...Pożal się boże. Pff.
Byłam wyjątkowo wyczulona, moja znajoma też. Tylko się ze mnie śmiała, ale jak do niej ktoś podchodził to robiła taką minę, że zaryczałam dzikim śmiechem. Ratunkuuuuu! Nie byłam sama. hehe
Jedno, co było ciekawe, to spotkania w toalecie. Pełno kobiet, które czekały na komplementy. Ja je wyczułam, nie mogłam się powstrzymać, żeby coś powiedzieć.
Np.:
- "gdzie robiłaś sobie usta?"
- " pff, to moje naturalneeee"
- "OK, sorry. W dzisiejszym świecie, to ja już nic nie wiem, co jest naturalne, a co nie"
Jedną to nawet złapałam za piersi, tak miedzy nami, to moje najbliższe koleżanki, wiedzą, że czasami lubię, ale obcą kobietę? Musiało mnie naprawdę ponieść delikatnie. Ale ona chyba sobie sprawy nie zdawała z tego, co zrobiłam, była tak zafascynowana tym, że jej słodzę, że nie zauważyła bezczelnego macanka. ha! Ja to potrafię. Pewnie nie jeden mężczyzna mi zazdrości.
Żarcik.
Oczywiście, nie obyło się od pytania: "ile masz lat"- patrzyły na mnie, jak na dziecko z gimnazjum, tak też wyglądałam w odrastającej trwałej, jak to zauważyła jedna z imprezowiczek. Od razu uprzedzę, nie była to trwała, a wcześniejsze ślimaczki na głowie, które spowodowały loki na mej głowie.
Zauważyłam, że pełno kobiet do klubów przychodzi, nie tylko, żeby potańczyć, upić się, a może i dać dupy, za przeproszeniem, ale słuchać komplementów. I to nie tylko od mężczyzn, ale od drugiej kobiety. Jeju. jakie to straszne. Tak mało jest pewnych kobiet. Jak na nie patrzyłam, to na takie wyglądały, ale po krótkiej rozmowie...
Sorry, ale mnie nie okłamie. Sama nią jestem. Kobietą.

piątek, 30 listopada 2012

"Wszystko co stałe, rozpływa się w powietrzu"

Dziwne.

To ten tydzień jest dziwny. Dla mnie. Może i dla Was. Na to pytanie sami sobie udzielcie odpowiedzi.
Poniedziałek zaczął się cudownie, wspaniale. No nie wiem, jak mam go określić. Do pewnej godziny…
Zaczęła się rozmowa od słowa do słowa i nagle nie ma nic. Nic. Kompletnie.
W pewnej chwili zdajemy sobie sprawę, że coś straciliśmy, napisaliśmy coś, powiedzieliśmy, co zaważyło na wszystkim. Nie da się tego cofnąć. Chcesz to jakoś wyprostować, wyjaśnić, że emocje Tobą kierowały, że tak naprawdę, wcale tak nie myślałaś. Duma. Duma Tobą kierowała. Chęć prowokacji . Przekonania się, czy naprawdę temu komuś zależy, czy odpuści.
W głowie tyle pytań, żadnej odpowiedzi.


I co się dzieje nagle?

A już piszę. Twoje słowa w magiczny sposób zaczynają być wiarygodne dla tej drugiej osoby. Ona zaczyna w nie wierzyć, gdzie wcześniej pewnie sadziła coś innego.


I co w takiej sytuacji zrobić?


Sama zaczynałaś w nie wierzyć i nagle spowodowałaś, że ta osoba ma wątpliwości i przyznaje Ci rację. Chce mi się krzyczeć!!! Co ja najlepszego zrobiłam. Straciłam coś. Tracę i nie potrafię tego zatrzymać. Jak musi być to silne, żeby przetrwało? Jak? pytam. Wydaje mi się, że dwoje ludzi musi tego chcieć i jak jedno ma wątpliwości to ta druga osoba musi je rozwiać i powiedzieć, kiedy ma przestać. A jak ona zaczyna w  nie wierzyć, to znak, że jednak ona nie chce. I jakiekolwiek słowa nie zostałaby powiedziane do tej osoby, to ona w nie uwierzy mimo tego, że jest to nieprawdą. Szkoda. Mogłoby  być pięknie.
Żałuję tego, co wypowiedziałam właśnie w taki sposób i zmieniło to kierunek mojego życia, choć mogłoby być inaczej. Przepraszam. Słowa cholernie ranią. Nie da się ich zapomnieć ani cofnąć. Tylko dlaczego nie można zacząć od nowa. Spróbować i zastanowić się na spokojnie jeszcze raz nad tym wszystkim. Kończy się tydzień, a ja wciąż myślę o pamiętnym poniedziałku. Nie daje mi to spokoju.

To jest tak, że chcesz, żeby było dobrze. Nie robisz tego na złość. Nigdy.

Wiem w czym tkwi problem. Ja po prostu, nie mogę określić swojej drogi, celów, tożsamości i, co najważniejsze, nie potrafię rozpocząć procesu samorealizacji. Alkohol, dragi itp. środki traktowane, jako sposób na uśmierzanie "bólu istnienia" (a właściwie bólu niewiedzy), jako cel sam w sobie, to labirynt iluzji, ta droga prowadzi donikąd. Dragi, alkohol itp. tak, jak najbardziej, ale wpierw świadomość siebie, swoich celów, a potem dopiero używki jako środek, stosowany z uwagą i szacunkiem dla ducha, do jakiegoś celu (np: dialog z jaźnią, wizja itd., i tylko dragi naturalne, według szamanów każdy drag naturalny posiada swojego manitu
- ducha - energie, która ma swoja świadomość - albo ci pomoże  albo nie, - głupcom (tym którzy są dalej od wiedzy, np. o sobie) nie pomaga. Ale jak ja lubię. To też problem.
Trzeba czytać, dużo, wszystkiego, kierować się intuicją przy poszukiwaniu wiedzy, intuicją filozoficzną psychologiczną, szukać zdobywać wiedzę i medytować, szukać wszędzie, filozofia, psychologia, zwykła literatura, astrologia, numerologia, nawet etykietki na fasoli - będzie dobrze, mam to coś...
Znajomi mówią mi, że wyczuwają we mnie ogromny potencjał, zmagazynowaną energię kreatywną, miłosną, przyjacielską - pro publico bono, pro art (przynajmniej tak im się wydaję), ale nie nastrajam jej pozytywnie, wibruje to cały czas negatywnie, z chwilą gdy zaczynam zastawiać się nad tym co zrobić, żeby ten potencjał wybrzmiewał pozytywnie i co mi przeszkadza w tym, co mnie nastraja negatywnie, będzie to chwila przełomowa - początek dobrej drogi w stronę światła wiedzy, zrozumienia swojego potencjału, tego co wyróżnia mnie na tle papki...

Jestem na skraju choroby psychicznej, podróży do wewnątrz, być może, małej iluminacji odnośnie siebie, jest ciężko, ale taka droga - zobaczymy. Albo-Albo.

Chciałabym coś zrobić, w swym życiu, żeby to było na samej górze, żeby ktoś jak mnie już zabraknie pociągnął to dalej, żeby ludzie mnie wspominali i docenili to co zrobiłam. To jest właśnie działanie w nas intuicji, przeczuwania, jedni nazwą to intuicją psychologiczną, introspekcyjną, inni szczątkowym odczuciem powołania, a jeszcze inni rybą w gardle ( taki żart). Nazwa jest nieważna, liczy się tylko to, że coś tam czuję, a skoro tak, to chcę iść w tym kierunku, po coś się znalazłam na polonie, po coś poznałam takich a nie innych ludzi, po coś czytałam, rozwijałam się, po coś odczuwałam i poszukuję, być może literatura SŁOWO to ma być mój oręż, ale nie pisanie o dupie Maryni, tylko o czymś ważnym, o czymś co pomoże zbudować, idąc za Pilchem, most między tym co tu, a tym co tam...

Tego muszę sama poszukać. Intuicję już mam, zapał, talent wiedzę i wykształcenie to też już jakiś trop.

Bardzo się ciesze, ze zaczęłam pisać bloga, to kolejny krok, obok intuicji  którą mam, teraz po prostu nie odpuszczam, nie wiara jest problemem, na wiarę przyjdzie czas, DETERMINACJA, zawsze będę sobie powtarzała, czy ten facet, ta okoliczność, to miejsce, to zdarzenie może mi dać? czy przybliży mnie do celu mojego? czy tylko zapcha moje ego i potrzebę przyjemności? wszystko niech ma cel w życiu, nie będę marnować już swojego ciała, umysłu, ducha i energii na rzeczy oczywiste, proste i tylko przyjemne, to możesz mieć w każdym momencie....
determinacja, szacunek i świadomość siebie, wiara jest tylko kresem.





wtorek, 20 listopada 2012

"Jestem tam, gdzie nie myślę"- Lacan

I ja też.

Te ostatnie miesiące strasznie mnie dołują. Tak naprawdę nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić. Wahania  nastroju od euforii do depresji. Skoki temperatur. Pijaństwo! Ciągłe imprezy. Spanie całymi dniami, zasypanie do pracy. Ja nie wiem, już sama, po co, dlaczego. Czy ja naprawdę tego chcę?!
Jasne, że nie!
To najlepsza ucieczka od problemów, nie wyjaśnionych spraw. Uciekanie w najsłabsze używki, rozrywki.
Zostawiłam wszystko.
Pogubiłam się.
Straciłam sens życia.
Myślałam sobie, że to wszystko załatwi, zmieni moje podejście. ( bo przecież mam dystans do wszystkiego, jestem bezpretensjonalna)
Gówno prawda!
Wcale taka nie jestem...
To przykre.
Jest mi siebie żal.
Nie chcę się użalać już. Ale czasami jest dobrze siebie zrozumieć, zatrzymać się i zastanowić, po co ja to wszystko robię. Przestać się oszukiwać.
Może nadszedł teraz czas, żeby zastanowić się czego chcę od innych, od siebie, od pracy, studiów, rodziny. Co mogę im zaproponować od siebie, jak pomóc.
Możecie się śmiać.
Serio?
Teraz naprawdę mam to za przeproszeniem - gdzieś!

Dużo ostatnio myślałam (tak, myślę). Otaczam się ludźmi z którymi tylko imprezuję. Na palcach mogę wyliczyć tych, którzy chcą mnie posłuchać, a nie moich pierdół. Jakie to smutne. Od dawna wiedziałam, że jestem samotna w tłumie, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo.
Jeju. Ach.

Często obserwuję ludzi. Ich zachowania, to w jakim środowisku się obracają, jakich mają znajomych. Poznaję ich, przypatruję się. Wchodzę do ich domów, rozglądam się i analizuję wszystko. To jak mówią, w jaki sposób, jakich słów używają, jak gestykulują. To bardzo dużo pokazuje. To osobowość człowieka. Nie chcę tu się mądrzyć, ale mało osób zwraca na to uwagę, przez co nie potrafią zrozumieć swoich najbliższych. Nie zauważają ich problemów.
Tak było ze mną, często. W dzieciństwie. Nikt nie potrafił mnie zrozumieć. Nikt nie zauważał, co się ze mną dzieje. Byli ślepi na to. Najlepszym sposobem mojego wyróżniającego się zachowania było nazywanie mnie "dzikuską".
Super podejście, naprawdę.

Dziękuję za skrzywdzenie mnie i nie zrobienie z tym nic.

W pracy dziś, spojrzałam na moich kolegów i koleżanki i zaczęłam się zastawiać. Jacy oni są pogubienie, nie świadomi, a może i świadomi, ale jak oni sami siebie okłamują...

Powiedziałam im to, myślałam, że mnie znienawidzą. Ktoś napisał e-mail, ktoś się popłakał.
Uderzyłam w czuły punk.

Bardzo czuły.




środa, 24 października 2012

„Wielu pamięta z nas tamten świat… „



http://www.youtube.com/watch?v=y38aL1KF_M4


Dorastaliście w latach osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych? Jak, udało Wam się przeżyć?! Samochody nie miały przecież wtedy pasów bezpieczeństwa, ani zagłówków i żadnych „airbagów” czy klimatyzacji.
Na tylnym siedzeniu zawsze było wesoło, a nie niebezpiecznie. Obowiązkowo z tyłu piesek z ruszającą się głową. Zagadka nie jednego dziecka w tym czasie. Łóżeczka i zabawki były kolorowe i z pewnością polakierowane lakierami ołowianymi lub innym śmiertelnie groźnym specyfikiem. Wtedy każdy sobie myślał, że jego zabawki są lepsze od innych.
Niebezpieczne były puszki, drzwi samochodów. Butelki od lekarstw i środków czyszczących nie były zabezpieczone. Z tego, co pamiętam, igły mama ciągle przede mną chowała.
Można było jeździć na rowerze bez kasku, bez tzw. „trzymanki”. A ci, którzy mieszkali w pobliżu parku, bądź innej skarpy ustanawiali na rowerach rekordy prędkości, stwierdzając w połowie drogi, że rower z hamulcem był dla rodziców chyba za drogi…

Ale po nabraniu pewnej wprawy i kilku wypadkach, panowaliśmy i nad tym (przeważnie [sic!]). Skutkiem jak wiadomo, było potłuczone kolano i kilka zadrapań na twarzy.
Przypomniała mi się historia, jak dostałam od taty z Niemiec w wieku 6 lat piękny rower. Oczywiście chciałam go jak najszybciej wypróbować i przewieźć mojego brata, który był ode mnie młodszy. W szale zjeżdżania nie zapanowałam nad hamulcem i mój brat wypadł z roweru podbijając sobie oko. Wtedy jako mała dziewczynka, wybuchłam śmiechem, ale jak zaprowadziłam go do mamy, to nie było mi do śmiechu. Konsekwencje, jakie moja mama wtedy wyciągnęła są chyba jasne.

Szkoła trwała do południa, a obiad jadło się w domu. Chociaż z tego względu, że moja mama pracowała do późna, obiad wykupiła mi w szkolnej stołówce. Przyznaję nie były to obiady życia, ale dokładkę brałam zawsze. Niektórzy nie byli dobrze w szkole i czasami musieli powtarzać pierwszą klasę (nie każdy miał wtedy szczęście!). Teraz wydaję nam się to niemożliwe, ale tak to właśnie wyglądało. Zapamiętywanie alfabetu nie było prostą sprawą.
Nikt nie był hiper aktywny ani dyslektykiem. Po prostu nie zaliczał roku i to była jego szansa.
Wodę piło się z kranu bądź węża ogrodowego lub innych źródeł, a nie ze sterylnych butelek PET, czy jakiś tam innych. Oczywiście rodzice ciągle przypominali, nakazywali, że nie można. Kto ich wtedy słuchał... Jak to dzieci nie rozumieliśmy tego i chyba się nad tym nie zastanawialiśmy?
Zjadaliśmy słodycze i pączki, piliśmy oranżadę z prawdziwym cukrem i nie mieliśmy problemów z nadwagą, bo ciągle byliśmy na dworze i byliśmy aktywni. Umawialiśmy się o określonej godzinie na boisku, żeby pograć w siatkówkę, chłopcy w piłkę nożną. Jak tylko nam się nudziło, to wybieraliśmy się na plac zabaw i godzinami spędzaliśmy na huśtawkach rozmawiając o tym, kim chcemy być, czym jest miłość? Oczywiście w zależności od dzieci tematy były różne. Zazwyczaj pogawędki kończyły się przed zachodem słońca. Wracało się do domu zmęczonym, ale szczęśliwym. Wtedy nawet nie chciało się jeść kolacji, tylko szybka kąpiel i do łóżka z myślą o następnym dniu.
Piliśmy całą paczką oranżadę z jednej butelki i nikt z tego powodu nie zachorował. Dzieliliśmy się kanapkami, albo oddawało się całe, albo każdy podchodził i brał kęsa. Nie mieliśmy:

Playstations,
Nintendo 64,
X-Boxes,

gier wideo,
99 kanałów w TV,
DVD i wideo,
Dolby Surround,
komórek,
komputerów

Ani chatroom’ów w, Internecie...
...Lecz przyjaciół!
Mogliśmy wpadać do kolegów pieszo lub na rowerze. Zapukać i zabrać ich na podwórko, plac zabaw lub

bawić się u nich, nie zastanawiając się, czy to wypada. Można było bawić do upojenia,
pod warunkiem powrotu do domu przed nocą. Nie było komórek…
Nikt nie wiedział gdzie jesteśmy i co robimy. Nieprawdopodobne! Całkiem bez opieki. Jak to było możliwe? Były tylko telefony stacjonarne, ale wtedy nie każdego było na nie stać, żeby je zamontować. To było kultowe mieć telefon. Zazwyczaj ja miałam, ale moje koleżanki nie, więc mama nie mogła dzwonić, co chwilę i pytać, czy wszystko w porządku.

Graliśmy w piłkę na jedną bramkę, a jeśli kogoś nie wybrano do drużyny,
to się wypłakał i już. Czasami zdarzały się sytuację, że ktoś tak bardzo płakał, że przychodził ze swoim rodzicem, który starał się nam wytłumaczyć, że jego córka bądź syn jest naprawdę dobrym zawodnikiem. Zazwyczaj taki delikwent nie miał dobrej opinii w grupie.
 Nie był to koniec świata ani trauma.

 Nie baliśmy się deszczu, śniegu ani mrozu. Nikt nie miał alergii
na kurz, trawę ani na mleko.
Mieliśmy wolność i wolny czas, klęski, sukcesy i zadania. I uczyliśmy się dawać sobie radę!



Odwołując się do Eldo w celu zakończenia przytoczę słowa piosenki z jego dzieciństwa, które mogą być zbliżone i do waszego.



Jeśli żyłeś wtedy i widziałeś go w akcji
To Maradona nie Pele jest dla ciebie królem piłkarzy
Czasy kiedy nie było kablówki w domach
Mehico 86 czarno-białego telewizora
Bramkę w finale strzelił brodaty Horhe
Brazylijczyk Sokrates z karnego strzelił bramkę Polsce
Ja na podwórku kiedy cieszyłem się bramką
Ręce w górze i okrzyk Diego Armando
Graliśmy w kapsle z Krzyśkiem z drugiego piętra
Graliśmy w piłkę na boisku którego już nie ma
Do szkoły chodziliśmy w trampkach sierżanta
Granatowy mundurek, na ramieniu tarcza 150
Jeansy były tylko w Peweksie
Jak ktoś je miał to zlatywało się całe osiedle
Na komunię czekaliśmy niecierpliwie na prezenty
Zegarek grał trzydzieści melodyjek


Wielu pamięta z nas tamten świat
Kiedy komunizm uciekał z Polski
Ja chcę pamiętać czas
Cudowne dzieciństwo w latach 80.
Byłeś kozakiem jak miałeś buty Robins
W lato, a w zimę wszyscy i tak mieli buty Snowfix
Piliśmy płyn Lugola jak wybuchł Czarnobyl
Pomarańcze w święta to był prawie dobrobyt
Dziewczyny w białych czeszkach grały w klasy
Skakały przez gumę, zazdrościły tym co miały Barbie
Słodycze, czekolada, przysmak warszawski
Lans, wakacje [?] Bułgarii
Kiedyś byliśmy też niegrzeczne kajtki
Ale od dziewczyn się ściągało a nie ściągało im majtki
Teraz w każdym kiosku kupisz cygaro Kiedyś wybór był taki Klubowe, Popularne, Caro
Dzieciaki na festynie wygrywały bieg w workach
Teraz na klatce dzieciaki ćpają amfę z worka
Pamięć? wehikuł czasu made by Eldo
Kapsle, podchody, wata cukrowa i boski Diego

Where is my mind?



http://www.youtube.com/watch?v=sGtjKEaFhlA




Dawno mnie tu nie było...

chyba ostatnio za bardzo olałam wszystko. Jak zawsze słomiany zapał, a później wszystko w odstawkę. Przez ten "prawie" cały miesiąc, wydarzyło się dość sporo. Tyle razy zabierałam się do pisania, ale ciągle nie mogłam tego zrobić. Nie cierpię tego. Niemoc.

Może zacznę od urodzin, które miałam 5 X w Śnie Pszczoły. Zaprosiłam dużo znajomych, chciałabym zrobić coś w stylu, to jest dobry moment do wspólnego wielkiego picia, tańców, pod pretekstem urodzin. Przyszło sporo osób, ale brakowało najbliższych. Nie wiem, nie chcieli, mieli inne plany, spoko, były tez głupie powody. Starałam się zrozumieć. Luz. Najciekawszym zaskoczeniem było to, że pojawili się ludzie, którzy widzieli mnie raz w życiu. To było zabawne, ale miłe jednocześnie. No niestety, nigdy nie będzie tak, jakbyśmy tego chcieli. Zabawa trwała do 6 rano. naprawdę mi się podobało, tańce, wariacje, wygłupy, czułam się beztrosko alkohol, który lał się za kanapa, co groziło mi wyrzuceniem z lokalu. Dzięki Bogu, wszystko było tak, jak należy i nie musiałam tłumaczyć się z przekrętów. Były nawet prezenty, choć zawsze zaznaczam, że to nie jest ważne. Niech będzie.oto kilka radosnych życzeń, jakie otrzymałam:

" wielu radości i uśmiechów, poczucia sensu i spełnień życiowych I chciałem zauważyć, że z wiekiem wyglądasz coraz piękniej!", "wiele dobra, miłości, zdrówka, żebyś nie miewała zbyt często dołów, żebyś rozbrajała nas wszystkich swoją szczerością i bezpretensjonalnością, pogody ducha od ucha do ucha, spełnienia choć części marzeń, weny w pisaniu bloga, odnalezienia własnej drogi, szaleństw mniejszych i większych, podróży dalekich i bliskich i... nie zmieniaj się za bardzo ", "nie zmieniaj się, uśmiechaj się i bądź szczęśliwa. spełniaj marzenia","Martuś szalona nasza kochana, wszystkiego najlepsiejszego, spełnienia marzeń tych o których mówisz i tych o których ty tylko wiesz, Pewnie nie jedne fajne życzenia dostaniesz, ale to dlatego że jesteś super osobą, o której nie sposób zapomnieć. Żebyś znalazła swoją drogę w życiu, i żebyś kiedyś mogła powiedzieć tak jestem spełniona i szczęśliwa.", " Wariatko samych radości. Rośnij duża i piękna. Zmęcz studia, kochaj i niech Cię kochają. Szalej ile wlezie i ciesz się życiem, o! tyle Ci powiem.", "Marto, obyś nigdy się nie zmieniała i była dalej tak pozytywnie zakręconą osobą.".

- Jaki z tego wniosek? Być wariatką, nie zmieniać się, robić to, co potrafię najlepiej i spełniać marzenia. Dziękuje kochani.

To jeszcze nie koniec. Impreza odbyła się w piątek, a w sobotę miałam do pracy. Pff. tak, najlepsze w tym wszystkim jest to, że obiecałam sobie pić mało, wrócić wcześnie i pójść do pracy na 8. Co później okazało się awykonalne. Ja naprawdę miałam tam być. Pojechałam tylko się zdrzemnąć na 30 minut. Wstałam o 15, pełno nieodebranych połączeń, sms-y. Masakra. A co się działo ze mną? Jak myślicie? - Głowa mi pękała.

Aaa!

Zanim się ogarnęłam, wyszłam z domu po doładowanie do telefonu, zaczęłam oddzwaniać, odpisywać. większość tekstów, jakie usłyszałam to: " O Ty żyjesz!" Żyję, ale co z tego, jak mam już tak przechlapane z pracą, że boję się do niej pójść. Cóż mogę wam napisać? Rozmowa mnie nie ominęła, był płacz. Obiecuję poprawę.

Od moich urodzin, nie było łatwo. Nagle przyszło buum! I zaczęły się schody. Czasami tak jest, że przerasta nas wszystko i nie radzimy sobie z niczym, kompletnie. Proste sprawy sprawiają nam trudność nie do przejścia. Co robić w takim przypadku? Szukać pomocy? samemu nie poradzimy sobie z tym. Nie popadać w paranoję. Tylko zacząć robić coś dla siebie. Łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. Dość tego. Dość użalania się, popadania w skrajności i słomianych zapałów.

To jest mój czas, czas dla mnie! W końcu czas zacząć robić coś dla siebie, nie dla innych.

Kochani,

spokojnie, będę wam zdawać relacje z postępów, jakie poczynię.

A teraz idę zrobić pierwszy krok. Wam też poradzę skromnie, bądźcie sobą, idźcie w to, co was kręci i nie przejmujcie się innymi, albo konsekwencjami!




Pozdrawiam Was ciepło!


















wtorek, 2 października 2012

Fiat lux!


Kochani,

zaczynają się prawdziwe historie. Trochę perwersji nie zaszkodzi. Otóż jakiś tydzień temu, miałam dość dziwne, trochę perwersyjne zdarzenie. Boję się pisać, bo to zbyt głupie, intymne i mogę być ofiarą wielu prześmiewczych komentarzy. Co tam. Zaczynam.

A było to pewnego późnego wieczoru (prawdopodobnie wracałam z jakiegoś melanżu). Jak zawsze po takim powrocie wracam do domu i pierwsze, co robię to idę pod prysznic. Zmyć z siebie alkohol, papierosy, oddech meliny. Zrobiłam to i żwawo biegnę do pokoju, szukać pidżamy. Włączyłam światło, (weszłam na antresolę) szukam, szukam. I co?
Zapomniałam, że jakiś czas temu zdjęłam rolety i przez moje okno widać wszystko. Spojrzałam w okno (czułam, że ktoś mnie obserwuje)  i co widzę? pana z psem, wpatrzonego we mnie, nagą...
Widzę jego wzrok, widzę psa. Wystraszyłam się, szybko zeszłam i wyłączyłam światło. Czekałam aż sobie pójdzie. On nadal patrzył, myślał pewnie, że wrócę. Hmm. Ja patrzyłam, ale tylko dlatego, żeby zapamiętać jego twarz.

Nie pamiętam ile minęło, zapewne kilka dni. Wracam dziś do domu, po pracy (kończę późno, dość późno, było ok. 23) słucham muzyki. Dochodzę do swojego osiedla, widzę swój balkon. Zbliżam się i co widzę? no nie uwierzycie! Pana z psem. Tak tego samego, który mnie nakrył nagą, na antresoli. Patrzę i nie wierzę!
Ale idę dalej, udaję, że to nie ja. Ha! dobre, nie ja! hahaha Kto by pomyślał.

Dyskretnie się odwróciłam, on też patrzył. Doszłam do domu. Jak zawsze, hopsa do pokoju. Później do kuchni. Zobaczyłam zapełniony kosz, wzięłam go i wyszłam do kontenera. Jeszcze sobie śpiewałam pod nosem. Wyłączyłam się totalnie. Dopóki nie zaczęłam mieć problemu z zamknięciem. Przekręcałam, dociskałam, przeklinałam. W końcu - udało się! Odwracam się, a tu? nie to nie może być prawda.Stał tam młody mężczyzna (ok.30 może, lekko po 30. ) był niedaleko i  patrzył na mnie. Aaa! Wie, gdzie mieszkam! Cholera! Wie, wszystko! Czyżby tak bardzo chciał zobaczyć znowu moje nagie piersi? Mam cichego wielbiciela? Co teraz? Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

PS. kochani, wybaczcie, że używam nazewnictwa łacińskiego. Ale one jakoś bardzie odzwierciedlają te posty, poza tym, ponownie się uczę. Przepraszam, też za błędy, szyk, składnię i interpunkcję. Mam wrażenie, że na nowo uczę się wszystkiego, szczególnie pisania.

Pozdrawiam Was serdecznie,








poniedziałek, 1 października 2012

Cave canem

Lola.

Miałam o niej nie pisać. Niestety, teraz żyję tylko nią, z nią. Jak kto woli. Tak, to mój pies, a raczej suczka - LOLA. Została znaleziona przez daleką sąsiadkę. Ponoć ma dwa miesiące. Nazwał ją, tak mój siostrzeniec. Były spory, wiadomo, ja chce tak, nie tak. Ustąpiłam i jest jak jest. W sumie już  przyzwyczaiłam się i przyznam, że nawet mi się podoba.
Więc, jak tylko się pojawiła, nie ukrywam, że "nasze" życie zmieniło się jak w kalejdoskopie. Jest słodka, pocieszna, naprawdę, do rany przyłóż. Nie ma lepszej. Ale jak tylko przegryzła mi najlepsze słuchawki,  potem kolejne rzeczy, to zaczęłam rozumieć, jak to jest mieć pupila w mieszkaniu. Byłam zła. Ale zaraz ją tuliłam i  nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.

Teraz już wiem, jak porządkować swoje rzeczy, ubrania, gadżety. Nie powiem, że nadal nie robi psikusów. Ale jak tylko się na mnie rzuca, po wejściu do mieszkania, to zapominam o wszystkim. Dziś byłam z nią na szczepieniu. Była najgrzeczniejszą suczką na tej ziemi. Zgadzam się z tym, że pies zachowuje się jak człowiek. Ona jest - jak mała dziewczynka, tuli się słodko.
Cóż to za cudo. Oczywiście, mój siostrzenic nauczył ją spać w łożku Więc, jak tylko widzi, że już śpi, wskakuje na łóżko i zaczyna się do niego tulić, ale tak słodko, że nie mogę powstrzymać się od nie zrobienia zdjęcia. Poniżej kilka fotek.

Pozdrawiam,







niedziela, 30 września 2012

Ab ovo

Kochani!

postanowiłam prowadzić bloga. Może od razu wyjaśnię, skąd nazwa "Nemo inteligent". Otóż, Ci którzy znają łacinę, na pewno już wiedzą, że nie jest to tłumaczenie w stylu "nikt inteligenty, albo "ktoś inteligenty".

Ale ci, co nie mają żadnego pomysłu, wyjaśniam, że: "Nemo inteligent" - łac. Nikt nie rozumie.

Może to dziwne, ale wpadłam na tę nazwę, przy nauce łaciny, którą miałam do zaliczenia, kilka dni temu. Pomyślałam sobie, że to dobra nazwa, a to dlatego, gdyż często opowiadam swoim znajomym historię, jakie mnie spotykają i czasami mam wrażenie, że mnie "nikt nie rozumie". Może nie chcą, może to ich przerasta, może ja nie jestem dobrym mówcą. :)Mogłabym tak bez końca. Na pewno uważają, że jestem szalona. Nie wiem dlaczego, ale przyciągam uwagę na ulicy, w komunikacji miejskiej, na imprezie klubowej, dosłownie wszędzie. A co za tym idzie? - Przygoda, nowe znajomości. Chcę o tym tu pisać, ale i nie tylko. To będzie niespodzianka. Będę dzielić się tym z wami. Bądźcie czujni.

Liczę, że to, co będzie napisane, będzie miało lepszy, najlepszy wydźwięk moich historii oraz, że będziecie je godnie śledzić.


"Nie umiem pisać, ale jestem tego rodzaju debilem, który jeżeli czegoś nie umie, to go to strasznie wciąga. Tak było z muzyką. Nie jestem kompozytorem, nie znam się na muzyce, ale mnie to wciągnęło. Lubię po prostu to, czego nie umiem, co jest nieznane." - M.P.

Pozdrawiam Was serdecznie,


M.








Szukaj na tym blogu